Fraza "miękiszon" została do języka polityki wprowadzona przez Zbigniewa Ziobro i choć zalatuje plebejskim sznytem, zdaje się jak najbardziej pasować do działań polskiego rządu, a w szczególności premiera Morawieckiego w kontekście naszych stosunków z Unią Europejską. Temat "miękoszenizmu" najbardziej był nośny zaraz po powrocie Mateusza Morawieckiego z brukselskiego szczytu w sprawie przyznawania środków unijnych, podczas którego, świadomie, bądź nie (ale w tym przypadku moglibyśmy mówić o kardynalnej naiwności) nie wykorzystał prawa weta, zadawalajac się, za namową niejakiego Szymańskiego, bliżej niesprecyzowaną, a przede wszystkim niesformalizowaną, obietnica unijna, że te środki wkrótce otrzymamy.
Właściwie od samego początku rządów Mateusza Morawieckiego, sprawia on wrażenie bardzo niepewnego w kontaktach z brukselską jaczejką. Wygląda to zupełnie tak, jakby Morawiecki miał problemy ze zrozumieniem tego jak bardzo cwana i kłamliwa jest Unia Europejska. Wydaje się, że mimo tylu upokorzeń i niedotrzymanych obietnic, Premier najzwyczajniej, nie przyjmuje tego do wiadomości. Jednocześnie, odnosi się wrażenie, że Morawiecki darzy Unię jakąś dziwną estymą i nie wyobraża sobie aby móc przeciw niej wystąpić.
O ile Polska w roku 2014 potrafiła być twarda w kwestii nie przyjmowania na swój teren emigrantów, o tyle kolejne działania rządu odnośnie kontaktów z Unią Europejską stają się pasmem porażek i niespełnionych nadziei. Cofamy się krok po kroku, a zapowiedzi Morawieckiego, że zrobi wszystko aby pozyskać, należne Polsce środki unijne i obietnice Kaczyńskiego, że Polska nie ustąpi w walce o swoją podmiotowość, w obecnych okolicznościach wydają się absolutnie niewiarygodne.
Nie mam pojęcia co takiego w głowach mają prezes Kaczyński i premier Morawiecki. Pewnym jest jedno: jeśli mają jakiś wyjątkowo wysublimowany plan wyjścia Polski z tarczą z konfrontacji z Unią, to czas najwyższy aby go zastosować! W przeciwnym razie, wszystkie szczytne i wzniosłe wypowiedzi prezesa PiS, na początku pierwszej kadencji, o tym jakich to wielkich przewag dokonamy, będzie można obśmiać i opluć, czego opozycja nie omieszka zrobić.
Naprawdę nie wiem skąd ten coraz bardziej widoczny imposybilizm w kontaktach z Unią? Dlaczego zawsze w konfrontacji z unijną machiną, mimo szczytnych zapowiedzi, wycofujemy się rakiem, a Unia dostaje to, co chce? Wygląda to tak, jakby Mateusz Morawiecki z niezrozumiałych powodów nie potrafił prowadzić z Brukselą ostrej gry, jakby był fabrycznie zakodowany na ciągłe wobec niej ustępstwa. Trudnym do przyjęcia jest także fakt, iż sam prezes nie widzi owego imposybilizm (ulubione przez prezesa słowo) w polityce unijnej jaką prowadzi Morawiecki?
W tej sytuacji, czy tego się chce, czy nie, nasuwać się muszą zdecydowanie negatywne wnioski. Pierwszy dotyczy jakichś nieformalnych powiązań Morawieckiego z brukselska kopułą, mających w późniejszym czasie przynieść mu bliżej nieokreślone korzyści. Jeśli tak nie jest, w co bardzo chciałbym wierzyć, oznaczać to może jedynie wyjątkowego pogubienia w materii unijnej polskich władz i pewnej niemożności decyzyjnej dotyczącej polskich interesów politycznych, które trzeba by położyć na szali otrzymania funduszów unijnych, które być może są jednak bardzo potrzebne gospodarce, a z pewnością ich otrzymanie staje się sprawą życia i śmierci w kontekście wyborów parlamentarnych!
Cholera, nie tak miało być!
Inne tematy w dziale Polityka