Czy widział ktoś w Poznaniu PiS, czy ktoś go słyszał? Bynajmniej! Poznańskie Prawo i Sprawiedliwość nie istnieje. To znaczy jest w mieści kilka PiSowskich kół, z członkami głównie w wieku emerytalnym, nielicznymi, choć ambitnymi i pragnącymi dobra Polski. Jednak "kadra" czyli ci, którzy bliżej są najwyższego szefostwa, to już inna para kaloszy. Ludzie ci dbają o swoją pozycję na zasadzie spychania z drabinki tych, którzy są nieco niżej. Rywalizacja aby znaleźć się jak najbliżej głôwnej figury na poznańskiej szachownicy PiSowskiej ważności czyli Szymona Szynkowskiego vel Sęk, trwa w najlepsze.
Wiem, podobnie dzieje się w innych partiach. Ten sam wyścig szczurów i walki buldogów pod dywanem. Jednak w swojej niezwykłej naiwności, sądziłem, że z Prawem i Sprawiedliwością będzie inaczej. Nie będzie!
Ale pal sześć, gotów byłbym to wybaczyć, gdyby poznańska organizacja była prężna i skuteczna. Gdyby planowała pozyskiwała członków, prowadziła różne akcje propagandowe i protestacyjne oraz, na co dzień, starała się przekonywać Poznaniaków do swoich idei. Gdyby w sposób czynny współpracowała z różnymi organizacjami patriotycznymi i związkami zawodowymi, próbując stworzyć jeden front przeciwko władzom miasta. Jeśli kiedykolwiek pan Szynkowski przeczyta tą notkę, pewnie uśmiechnie się cynicznie, bowiem doskonale wie, że nie o te, wyżej opisane rzeczy chodzi. Więc o co biega? Ano o to aby rządzić, żeby władać poletkiem marnych rzodkiewek, które niepodlewane, nienawożone, nie wzrosną i nie zagrożą głównej rzodkiewie, rozrosłej na kupię unijnego gnoju, osobno podlewanie i zaopatrywanej. Taką rzodkiewą najpierw był Dziuba, a teraz jest Szynkowski. Obaj interesowali się kołami tylko wtedy, kiedy zbliżały się wybory. Wtedy był objazd, agitacja, rozdawanie materiałów wyborczych, organizowanie mityngów. Inną sprawą była skuteczność tych działań i podejście do nich, jak w przypadku pana Zyska kandydującego na prezydenta Poznania - czysto amatorskie i nieprofesjonalne oraz, w mojej ocenie, nacechowane złą wolą. Buldogi nawet wtedy gryzły się między sobą, a ich frakcje stawały za nimi gryząc się między sobą.
Polska, Poznań, patriotyzm istniały tylko w retoryce wyborczej, a wszystko zamierało kiedy wybory się kończyły. Jedynie Jarosław Kaczyński potrafił to wszystko brać w karby, kiedy przyjeżdżał do Poznania. Jednak po jego wyjeździe pole rzodkiewek znowu jałowiało, a wielcy bracia, soory, wielkie rzodkiewy ponownie dbały, aby nic na nim nie wzrosło...
Inne tematy w dziale Polityka