"Starałem się unikać konfrontacji, nie nadużywać języka geopolityki, czy prymatu interesu narodowego, a szukać porozumienia, akcentować potrzebę współpracy, solidarności i działań wielostronnych". Tak brzmi jedna z wypowiedzi z wywiadu jaki udzielił "Rzeczpospolitej" były minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz.
Kiedy Czaputowicz zastępował Waszczykowskiego miałem mieszane odczucia. Choć Waszczykowski nie spełnił pokładanych w nim nadziei, synergia wydarzeń politycznych i zabagnienie ministerstwa czerwonym torfem były zbyt duże, to jednak wydawał się bardziej rzutki i zdeterminowany od swojego następcy. Czaputowicz zaskoczył mnie in minus swoją ślamazarnością i werbalną rozwlekłością, które całkowicie zaciemniały jakikolwiek motyw przewodni jego przyszłych działań. Nie chcąc formułować pochopnych wniosków i szczerze wierząc w dobre intencje nowego ministra ową ślamazarność wziąłem za rozwagę, a rozwlekłość za ważenie słów w celu uniknięcia jakichkolwiek błędów w swoim przekazie. Jak się okazało nie miałem racji.
Jak się poniewczasie okazało cała aktywność ministra spraw zagranicznych poświęcona była tylko temu aby w świecie polityki międzynarodowej pokazać, że Polska nie ma własnych interesów narodowych i nie pretenduje do zajęcia właściwego jej miejsca w geopolityce. Zamiast tego Czaputowicz wszystkie te lata spędził na przekonywania międzynarodowych partnerów, że Polska płynie w głównym nurcie ( pamiętacie to?) polityki międzynarodowej, gotowa i chętna na współpracę, solidarność i porozumienie, co samo w sobie jest szczytne, ale w kontekście początkowego passusu wypowiedzi Czaputowicza mówiącym o nie akcentowaniu własnych interesów i geopolitycznej sprawiedliwości, stawiało nasz kraj w roli klientystycznego słabeusza bez własnych interesów, potrzeb i dążeń. Zaiste, wypowiedź godna Trybunału Stanu.
Czy tak wypowiadać się może minister Spraw zagranicznych wolnego państwa? Przecież to wypowiedź albo agenturalnego wariata, który postanowił się ujawnić, albo naiwnego głupca kroczącego w jakimś bajkowym świecie dyplomacji, istniejącym jedynie na kartach niezbyt dobrej fantazy. W tym kontekście, łuski zaczynają spadać z oczu i zaczynam rozumieć, dla czego polska polityka zagraniczna tak trudno radziła sobie w sprawach wywalczania przez nasz kraj właściwego miejsca w świecie międzynarodowych powiązań i dla czego na końcu odsunięto Czaputowicza od praktycznie wszystkich imperatywów przysługujących ministrowi spraw zagranicznych. Jednak pytanie podstawowe pozostaje. Jak to się stało, że w ogóle powierzono mu ową funkcje i dla czego musiało upłynąć aż kilka lat aby z niej go wreszcie usunięto?
PS.
Nie mniej jednak owa wypowiedź Czaputowicza jest niewyobrażalna i stanowi jasny jak słońce dowód działanie tego człowieka na szkodę państwa. Co na to służby i prokuratura?
Inne tematy w dziale Polityka