Panie Redaktorze do 'Nauki' proszę; Dziękuję
W dawnym i słusznie chylącym się do nieuchronnego rozkwitu systemie, jedną z niewielu atrakcji dla ludu pracującego miast i wsi były zjazdy, albo spędy o podłożu (alibi) religijnym, zwane odpustami. Te inne spędy ze świeckim alibi (jak 1 Maja) były nieco przymusowe i sprawdzianem dzielności dla ludu miast i wsi było wtedy doczekać do czasu, aż zaczną sprzedawać piwo, co było dozwolone dopiero 'po pochodzie'. Na odpustach natomiast konsumpcja napojów wspomagających metabolizm, zadowolenie z życia i systemu odbywała się we własnym zakresie, z zasobów przywiezionych w koszyczkach ze święconką, albo w specjalnie do tych celów załadowanych na wozy konne pojemników. Jak zwał tak zwał, naród się zjeżdżał czym mógł, w okolice kościoła terytorialnie parafialnego, co w moim dzieciństwie oznaczało cudny, zabytkowy Kościół w Dobrzykowie, który jest oddalony od naszej (ówczesnej) wsi o ok. 7 km. Stąd owe wyjazdy na odpust to oddzielna i niewątpliwie chlubna karta naszej turystyki narodowej. Odrobinę tylko siermiężna, a o pogrzebach ówczesnych to nie wspomnę nawet. Wspomniał to już kiedyś Maciej Zembaty (...), ale i on nie przypuszczał nawet, że tych kilometrów może być aż tyle.
Ponieważ w samych początkach tej odpustowej wspólnoty religijnej jej ówczesny głównodowodzący w zdecydowanych słowach wyp...rosił wszystkich przedsiębiorców, którzy się rozłożyli z ich firmami wewnątrz jego świątyni, to od tego czasu działalność gospodarcza osób spoza wąskiego kręgu wspólnoty religino-odpustowej może być prowadzona tylko poza murami świątyń. W czasie tzw. odpustu gromadziły się zatem w tamtych czasach wokół kościołów niezliczone kolorowe stragany oferujące często wyroby, których już sama potrzeba wynalezienia była nierzadko owiana mgłą tajemnicy. Niekompletny co prawda, ale dość obszerny przegląd ówczesnej oferty na tych jarmarcznych zgromadzeniach przykościelnych przedstawił Janusz Laskowski, a nieco później Maryla Rodowicz w piosence Kolorowe Jarmarki. Jednak ani Janusz Laskowski, ani Maryla Rodowicz nie wspominają w ich piosence jednego z ważniejszych elementów odpustu i towarzyszącego mu kolorowego jarmarku, mianowicie karuzeli. Może dlatego nie wspominali tej karuzeli, że kilka lat wcześniej (w r. 1963) karuzelę przedstawiła brawurowo Ewa Demarczyk do tekstu M. Białoszewskiego.
I tak, po tym wstępie sentymentalno-historycznym zbliżamy się do aspektów fizycznych tych rozważań.
Bo oto pewnego razu na takim kolorowym, odpustowym jarmarku pojawiły się dwie postacie, dorosły mężczyzna i mała, kilkuletnia dziewczynka. Dorosły, to męska postać ubrana w wąskie spodnie, zwane wtedy rurkami, z połyskującego nieco materiału, czarne lakierki błyszczące już bez żenady, a całości dopełniały koszula i kamizelka w kolorowe wzory gotycko-przyrodnicze z wystającą spod kołnierza koszuli, widoczną już ze słusznej odległości, różową apaszką, którą można było już brać nawet za żabot. Aparycja, którą w tamtych czasach skrótowo ludowy język nazywał: 'bikiniarz'. W niejakim kontraście do zewnętrznego wyglądu mężczyzny stała jego cierpliwość, spokój i ogromne ciepło, z jakim tenże osobnik opiekował się towarzyszącą mu kilkuletnią dziewczynką. Ubrana w kolorową, wiosenną spódniczkę, kolorową bluzkę w groszki, podkolanówki i zapinane na małe klamry sandałki. Uroku dodawały tej małej kobiecie kwiaty wpięte we włosy upięte w coś na wzór warkocza. Przy dokładniejszym oglądzie tego 'warkocza' obserwator nie miał zasadniczo podstaw do podejrzeń, że jakaś kobieca ręka brała udział w układaniu tej fryzury. Dziewczynka była niezwykle żywa, rozbiegana i ciekawa wszystkiego wokół niej. Wspomniany wyżej ludowy język nazywa takie dzieci 'wcielony diabeł'. Dzisiaj dziecko takie byłoby zapewne pomawiane o ADHD, albo wręcz o THC.
Kiedy koń, zajęty zawartością worka wiszącego u jego szyi nie miał ochoty na zabawę, dziewczynka dała nura pod wóz, aby po chwili wyczołgać się po drugiej stronie. Ojciec cierpliwie otarł kolana dziecka i sandałki z kurzu i trawy i tyle ją widział za moment. Zanim zdążył coś powiedzieć, dziewczynka pobiegła do pobliskich straganów, żeby po chwili wyjść spod jednego ze stołów, trzymając w ręku jakąś zabawkę. Do właścicielki straganu pomachała tylko piłeczką na gumce, rzuciła krótko przez ramię wskazując na towarzyszącego jej mężczyznę:
- to mój tata
i już pędziła w stronę pola z karuzelami wymachując nad głową piłką na gumce. Ojciec z uśmiechem lekkiego zażenowania uregulował na straganie należność za piłkę i podążył za dziewczynką, która sprawnie wymijając innych ludzi wymachiwała nad głową jej piłką na gumce.
W niejakim uproszczeniu ruch piłki nad głową dziewczynki można opisać takim rysunkiem
D - dziewczynka, P - piłka na gumce
Nadchodzący szybkim krokiem ojciec dogonił dziewczynkę stojącą przy ślicznej, zabytkowej i bardzo kolorowej karuzeli, ale mała rzuciła krótko
- e... to dla małych dzieci
i pobiegła dalej do dużej i szybkiej karuzeli dla dorosłych. Kiedy ojciec podszedł do tejże dużej karuzeli, mała wymachując ciągle nad głową jej piłeczką, siedziała już w foteliku karuzeli, a obsługa zapięła jej, skrócony dla jej wzrostu, zabezpieczający łańcuch. Stąd ojcu, pomimo obaw i duszy siedzącej na ramieniu, nie pozostało nic innego jak zapłacić obsłudze bilet za przejażdżkę córki na karuzeli. Załączono napęd urządzenia i dziewczynka z piskiem radości, wymachując ciągle nad głową jej piłeczką, ruszyła w podróż. Pomimo wstępnych obaw i duszy, która z ramienia ojca się już wyniosła, mała miała dużo radości z tej przejażdżki. Jedna rzecz zwróciła jednak uwagę ojca przy tej okazji. Było to dziwne zachowanie piłki na gumce, inne niż wtedy, kiedy córka stała na podeście karuzeli i wymachiwała piłką na okrągło nad głową.
K - oś karuzeli; R - promień karuzeli
Kiedy Słońce zaczęło chować się za okoliczny las, zmęczone licznymi atrakcjami dnia dziecko wróciło z ojcem do domu. Mała, jak to dziecko, zapadła w popołudniowy sen, a ojca dręczyło nadal to dziwne zachowanie piłki na karuzeli. Ciekawość świata materialnego, którą odziedziczyła zapewne i jego córka, nagoniła go do poszukiwań, co na temat piłki na gumce mówi fizyka. Znalazł niewiele, prawie nic. Może dlatego, że problem dziecka na karuzeli zbyt oddalony jest od wiekopomnych myśli Einsteina i względności wszelakich, a może dlatego, że zbyt krótko szukał. Musiał bowiem przygotować obiad dla córki, jako, że był ojcem samotnie wychowującym jego 'Madonnę na Karuzeli'.
cdn
Ciekawy (i szukający) odpowiedzi na pytania odsuwane w kolektywną podświadomość fizyków zawodowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie