Jerzy Szygiel Jerzy Szygiel
637
BLOG

Vargas Llosa i kochany Izrael

Jerzy Szygiel Jerzy Szygiel Polityka Obserwuj notkę 3

„Llosa – jak ja – kocha Izrael” – napisał Paweł Smoleński recenzując w „Wyborczej” książkę peruwiańskiego pisarza o konflikcie izraelsko-palestyńskim*. Wkraczamy w krąg miłości, kordialnego uśmiechu - i wszystko się zgadza, oprócz jednego. Recenzent odrzuca sugestię pisarza, że państwo żydowskie jest rasistowskie. Tekst Smoleńskiego nosił tytuł „Za co obrywa Mario Vargas Llosa”. Za „te rzeczy” łatwo oberwać. Ostatnio oberwał były amerykański prezydent Jimmy Carter, po wydaniu książki „Palestine. Peace Not Apartheid” („Palestyna. Pokój zamiast apartheidu”).

Carter musiał gęsto się tłumaczyć z sugestii zawartej już w tytule, że mianowicie Izrael jest państwem rasistowskim. Spotykał się nawet z delegacjami amerykańskich rabinów, żeby ich przekonać, że kocha Izrael. Awantura zrobiła się taka, że w końcu napisał „List otwarty do żydowskich obywateli Stanów Zjednoczonych”. Sformułował w nim ciekawy koncept publicystyczny oparty na rozbiciu nierozerwalnego – wydawałoby się – związku między apartheidem a rasizmem. Napisał, że „u podstaw systemu apartheidu w Palestynie nie leży rasizm”… i jednocześnie podał własną definicję apartheidu: „ narzucona siłą segregacja między dwoma narodami żyjącymi na tej samej ziemi, gdzie jeden naród dominuje i prześladuje drugi”. Ufff, co za ulga.

Llosa pisze w swojej książce o bijącej w oczy stronniczości amerykańskich mediów w traktowaniu konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Nie ulega wątpliwości, że kochają one Izrael, stąd jakakolwiek głośna sugestia jakoby Izrael był rasistowskim państwem wywołuje szok i potępienie. Zbrodnie – ostatecznie zgoda, ale nie rasistowskie.

Llosa wyszedł ze swojej zasadniczej roli wielkiego pisarza, wystąpił jako reporter. To się trochę kojarzy z „Czterema dniami w Szatila” Geneta (o masakrze uchodźców palestyńskich w czasie izraelskiej inwazji na Liban), ale to właściwie nie ten gatunek. Jeśli ktoś, kto czytał powiedzmy „Miasto i psy”, spodziewa się czegoś gwałtownego, to się zawiedzie. Llosa pisze tu bardzo spokojnie, wręcz delikatnie, próbuje wszystko równoważyć. Rozsądnie używa też wszystkich rytualnie wymaganych zapewnień, że ewentualna krytyka polityki Izraela nie wynika z antysemityzmu.

W każdym razie czytelnik ma okazję odkryć, że „świętą wojnę” prowadzi wielu Izraelczyków-fanatyków. Cóż, Izrael jest państwem militarno-wyznaniowym, rządzonym przez skrajnie nacjonalistyczny rząd, który z Bogiem na ustach organizuje krwawą kolonizację zabranych siłą ziem zagranicznych. Nie, Izrael nie popełnia ludobójstwa na Palestyńczykach. Jak pisze jeden z nielicznych „sprawiedliwych Izraelczyków” (według określenia Llosy) chodzi zaledwie o rasistowską politykę „socjobójstwa” wobec tego narodu.

Jeśli więc Izrael prowadzi „świętą wojnę” to nic dziwnego, że niektórzy „sprawiedliwi Izraelczycy” opisani przez Llosę widzą swoje państwo jako fanatycznego zamachowca-samobójcę, którym nie kieruje jednak oślepiający brak wolności i nadziei, tylko ślepa chęć dominacji i zatrzymania zagrabionych ziem.

Smoleński pisze, że Izrael raczej nie jest państwem rasistowskim, bo np. Arabowie z Izraela „mogą” studiować na izraelskich uczelniach („dla nauczyciela Żyda to niekiedy powód do dumy, że ma arabskiego studenta”). To ma pewnie zaprzeczać regule, jak ostatnia (nieudana) propozycja Partii Pracy, by pierwszy raz muzułmanin został ministrem w izraelskim rządzie. Mówienie o rasizmie państwa żydowskiego jest jak śmierdzące jajko, trzeba z tym obchodzić się ostrożnie, a – według Smoleńskiego - najlepiej z miłością i zrozumieniem. Może nawet bez względu na to co proponuje faszystowska partia ministra Liebermana.

Jeśli Llosa kocha Izrael to ze złamanym sercem, bo widział izraelską okupację na własne oczy.

*Mario Vargas Llosa, „Izrael – Palestyna. Pokój czy święta wojna”, Świat Książki, 2007

(tekst ze stycznia 2007)

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka