Kiedy trumny pary prezydenckiej ostatni raz opuszczały Pałac, widok zasłaniał mi olbrzymi transparent z polskiej flagi Panie Prezydencie zwyciężymy. Grupy oporu. Prezydent, poprzedzony biskupami i ułanami, wyjechał na lawecie armatniej ciągnionej przez pojazd opancerzony, jakich używamy w Afganistanie. Ale o jakie grupy oporu może chodzić? Jedyny ruch oporu, z którym mamy aktualnie do czynienia, działa w Afganistanie, ale to raczej nie oni. Kiedy za trumnami ukazał się Jarosław Kaczyński, ludzie spod transparentu zaczęli klaskać, wkrótce dołączyli do nich inni, a on skłonił się lekko. Czyżby szykowała się wojna?
W Archikatedrze Prymas sugerował, że zmarły prezydent ma coś wspólnego ze św. Wojciechem, Janem Pawłem II i Jerzym Popiełuszką. Na każdego z nich dokonano zamachu. Czyżby Kościół wskazywał na Rosjan? Będziemy się bić?
Niekoniecznie z nimi. W domu widzę, jak redakcja znanego, prawicowego blogowiska wybiera na czoło tekst jakiegoś pragmatyka, który poważnie proponuje zmianę atlantyckiej orientacji politycznej Polski na euroazjatycką: skoro po katastrofie zaczynamy lubić się z Rosjanami, to moglibyśmy zacieśnić te stosunki i rozsądnie podzielić się z nimi „krajami buforowymi”, jak Litwa, Białoruś i Ukraina. To, w dalszej perspektywie, pozwoliłoby nam wrócić na ukochane Kresy. Potrzeba tylko wodza.
Nie tylko z powodu bufiastych spodni ułanów niemal wszystko pod Pałacem wyglądało dziś przedwojennie. Wiem, że nadchodząca wojna będzie podwórkowa, polsko-polska, demokratyczna i bezkrwawa, bez pojazdów opancerzonych na ulicach. Odczułem dziś jednak pewien niepokój.
Inne tematy w dziale Polityka