Po zamachach w Brukseli premier Szydło z pełną stanowczością oświadczyła, że Polska nie przyjmie żadnych uchodźców. Niestety każdy, kto myśli, że ta decyzja zagwarantuje Polsce bezpieczeństwo, jest w błędzie
Boimy się napływu fanatycznych islamistów z Syrii do Europy, podczas, gdy w rzeczywistości ruch odbywa się dokładnie w drugą stronę – z Europy do Syrii. Według różnych źródeł w szeregach tzw. Państwa Islamskiego Syrii i Iraku (ISIS) walczy około 5 tys. obywateli Unii Europejskiej, z czego ponad 3,5 tys. pochodzi z zaledwie czterech krajów – Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Belgii.
Wydaje nam się, że zagrożeniem jest konflikt syryjski, który wraz z uchodźcami może napłynąć do Europy, a tak naprawdę zagrożenie już u nas jest. Zarówno zamachy w Paryżu, jak i Brukseli, zostały przeprowadzone w głównej mierze przez osoby należące do drugiego, trzeciego pokolenia imigrantów w Europie. Osoby, co warto podkreślić, działające w ramach świetnie zorganizowanych siatek ISIS działających głównie we Francji i Belgii. Do tego warto dodać, że fanatyczni islamiści przeprowadzali przecież udane ataki już w 2005 roku, w Londynie i Madrycie, na długo zanim europejskie granice zaczęły forsować rzesze Syryjczyków, Irakijczyków i innych osób z obszarów objętych konfliktem.
Nam, w Polsce, wydaje się, że uszczelniając zewnętrzne granice Unii Europejskiej uda nam się odsunąć zagrożenie terroryzmem. Nie uda się, bo nadal otwarte pozostaną granice z krajami, gdzie siatki terrorystów stanowią z naszego punktu widzenia największe zagrożenie – z Niemcami, Belgią i Francją. Niebezpieczeństwo nie przybywa do nas wraz z uchodźcami – ono już u nas jest.
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że przecież wśród zamachowców zarówno w Paryżu, jak i Brukseli byli imigranci z Syrii. Do tego niektórzy z nich znajdują się w masie tych minimum 5 tys. ludzi, którzy z terenów UE do Syrii wyjechali i po przejściu odpowiedniego szkolenia wrócili wtapiając się w masę uchodźców. I rzeczywiście jest to problem – zewnętrzne granice UE nielegalnie przekraczają gigantyczne masy ludzi, których zmagająca się z kryzysem Grecja nie jest w stanie samodzielnie zatrzymać, nie mówiąc o zweryfikowaniu tożsamości.
Trzeba w tym miejscu jasno powiedzieć, że kryzys migracyjny, który w ostatnim roku wybuchł w Europie jest winą tej właśnie Europy i jej przekonania, że syryjska katastrofa humanitarna to nie jej problem. Przez to cały jej ciężar spłynął na państwa sąsiadujące, takie jak Jordania, Liban, Turcja i północny Irak. Dość ubogie społeczności nagle musiały się zmierzyć z gigantycznym wyzwaniem, które przekraczało ich siły. I były w tej walce osamotnione. Każdy by się zdenerwował.
Największe możliwości wyrażenia swojej frustracji i zmotywowania Europy do działania ma Turcja, z której terytoriów widać greckie wyspy. Prezydent Erdogan w pewnym momencie po prostu przestał rozbijać działające na terenie swojego kraju siatki przemytników ludzi, co poskutkowało setkami tysiącami uchodźców w Europie. Gdyby Jordania, Liban, czy Irak miały tak dogodne położenie geograficzne, zrobiłyby to samo. Taktyka ta zresztą się opłaciła – UE w kończ przyzna, że to uchodźcy to jednak jej problem i dała Turcji 6 mld euro, zresztą na bardzo niekorzystnych warunkach. Czy nie dało się tego rozwiązać wcześniej?
Kryzys migracyjny to jest nasz problem. Unia Europejska powinna pomagać, ale nie przyjmując bezmyślnie masy imigrantów bez ich weryfikacji, ale raczej na miejscu, chociażby odbudowując odbite z rąk ISIS prze Kurdów miasta, lub pomagając stworzyć dogodne warunki do życia w pierwszym kraju, gdzie azylanci się pojawili. UE powinna pomagać nie dlatego (a w każdym razie nie tylko dlatego), że taki jest jej „moralny obowiązek”, ale dlatego, że taki jej interes – zatkanie kanału tranzytowego między siatkami ISIS w EU i Syrii oraz zatrzymanie fali imigrantów, której nie jesteśmy w stanie wchłonąć, bez zagrożenia naszej wewnętrznej stabilności.
To, do czego prowadzi polityka przyjmowania milionów odmiennych kulturowo imigrantów widać obecnie w Europie Zachodniej. Obecność mniejszości zbyt dużej i zbyt różnej by się zasymilować prowadzi do powstawania w jej obrębie grup radykalnych, walczących o zachowanie swojej tożsamości kulturowej, czy też narodowej, siłą. Szczególnie, kiedy w swoich lokalnych społecznościach widzą wyłącznie ludzi im podobnych. W gettach nie jest tak widoczna kultura gospodarza, z którą można by było się zasymilować.
Trzeba tu podkreślić, że gigantyczna większość muzułmanów w Europie dostosowuje się do otoczenia prowadząc normalne życie, ale pewna mniejszość tego nie robi. I jest to mniejszość bardzo kłopotliwa i coraz bardziej hałaśliwa.
Co to wszystko oznacza dla Polski w kontekście jej polityki imigracyjnej? Z całą pewnością przyjęcie jednorazowo 5-10 tys. Syryjczyków, do czego poprzedni rząd i tak się zobowiązał nie zaburzy naszego bezpieczeństwa wewnętrznego. Taką mniejszość będzie można bez problemu zweryfikować pod kątem tożsamości przed jej przyjęcie, a potem rozsiać po Polsce ułatwiając asymilację i uniemożliwiając tworzenie muzułmańskich gett. Dopiero objęcie Polski stałym mechanizmem realokacyjnym może stanowić długoterminowe zagrożenie. Przez X lat napływu do naszego kraju tysięcy ludzi roczni w końcu stworzyć się może mniejszość, nad którą ciężko będzie zapanować, na wzór społeczności w Europie Zachodniej. Na szczęście taki scenariusz wydaje się obecnie mało prawdopodobny.
Natomiast, jeśli chodzi o zagrożenie krótkoterminowe, szczególnie w kontekście odbywających się w tym roku w naszym kraju Światowych Dni Młodzieży i szczytu NATO, to tutaj polityka imigracyjna w zasadzie nic nie może zdziałać. Zagrożenie ataku terrorystycznego w naszym kraju istnieje i płynie z zachodu – ze strony siatek ISIS działających w Belgii, Francji i Niemczech. I tu już jest rola naszych służb specjalnych, by te siatki rozbijać i nie dopuszczać do ich rozrastania.
Należy podkreślić, że walka z islamskimi fanatykami, nie jest tym samym, co walka z islamem. Naszymi wrogami są terroryści, a nie muzułmanie w ogóle – ogromna ich większość to zwykli ludzie, który normalnie i godnie chcą przeżyć życie, nikomu nie wadząc. Terroryzm jest problemem, ale jego rozwiązaniem na pewno nie jest bezmyślna islamofobia.
Tym, co chce osiągnąć ISIS w Europie za pośrednictwem zamachów terrorystycznych jest eskalacja strachu. Ale nie zwyczajnego strachu przed nieznanym, a strachu przed czymś konkretnym – przed muzułmanami. Śledzenie internetowych komentarzy pokazuje, że cel ten udaje się osiągnąć nad wyraz skutecznie.
Dlaczego ISIS zależy, by Europejczycy bali się muzułmanów? Dlatego, że wtedy Europejczycy zaczynają się radykalizować i zwracać w stronę ruchów skrajnie prawicowych. Radykalizacja Europejczyków prowadzi do tego, że ogromne rzesze umiarkowanych muzułmanów zaczynają się bać. Narasta podział, w którym sami przestają się czuć Europejczykami. W swoim strachu zwracają się w kierunku własnej tożsamości i sami się radykalizują. Uwypukla się podział my-oni, następuje eskalacja nienawiści, a nienawiść jest pokarmem Państwa Islamskiego, które czyni je silniejsze napędzając rekrutów.
ISIS teraz potrzebuje rekrutów. Irakijczycy wraz z irackimi Kurdami szykują się do odbicia Mosulu, Kurdowie syryjscy szykują ofensywę na Rakkę, zaś siły Assada dopiero co pokonały islamistów pod Palmirą. Kalifat się kurczy i potrzebuje żołnierzy do jego obrony. Możemy się spodziewać kolejnych zamachów i tylko od naszej reakcji zależy, czy osiągną one swój cel.
Absolwent SGH i Uniwersytetu Marmara w Stambule. Zainteresowany ekonomią i sprawami międzynarodowymi, szczególnie Bliskim Wschodem. Treść notek nie odzwierciedla poglądów i opinii redakcji -- żadnej redakcji.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka