W miarę rozwoju gospodarczego i bogacenia się społeczeństw, do coraz odleglejszych zakątków globu docierają znane w bardziej rozwiniętych krajach zwyczaje. Także te dotyczące planowania rodziny.
– Ja mam dziesięcioro – stwierdza Müslum z Mardin.
– Licząc wszystkich braci i siostry, jest nas ósemka – dodaje Ferhat z Şirnak.
– Nas jest jedenaścioro – wtóruje Rıdvan z Siirtu.
Ale choroba ta końcu tam dotarła.
Müslum wychował się w niedużym, około dwustuletnim domu położonym w Starym Mieście w Mardin. Uliczka jest spokojna, zbyt wąska dla samochodów. Z umiejscowionego na dachu tarasu rozciąga się wspaniały widok na równinę Mezopotamii.
W trzech pokojach mieszkało tutaj 13 osób. Jak w każdym domu w okolicy, nie ma tu za wiele mebli. Wieczorami przed telewizorem zasiada się na dywanach, a do spania przynosi się materace rozkładane na podłodze. Choć jest ciasno, to rodzina zawsze była tutaj priorytetem i brak miejsca nigdy nie przeszkadzał. Przeciwnie. Kiedy zaszła potrzeba, bez trudu znalazło się miejsce dla 17-letniego Ibrahima, który uciekł z pobliskiej Syrii. Po dwóch latach jest już traktowany jak człowiek rodziny. Nie było także problemu z przenocowaniem kilka nocy podróżnika z odległej Polski.
Podobne nastawienie ukazuje wielu młodych ludzi w południowo-wschodniej Turcji.
– Mój ojciec miał dwie żony i ośmioro dzieci – mówi Ferhat z Şirnak. – Ja mam jedną żonę i jedno dziecko. I tak już zostanie. Chcemy zapewnić synowi jak najlepsze warunki materialne i edukację.
W tej decyzji z pewnością wiele do powiedzenia miała żona Ferhata, Arijn. Nie chce ona, jak jej matka, zajmować się całe życie domem. Jest aktywna zawodowo, robi karierę polityczną. Na co dzień jest burmistrzem swojego miasta i, jako kobieta, ma do powiedzenia znacznie więcej niż jej matka, także we własnym domu.
W 1963 r. wskaźnik dzietności, czyli liczba dzieci przypadających na jedną kobietę w wieku rozrodczym, wynosił dla całego kraju 6,28. To znaczy, że mniej więcej tyle dzieci rodziła wówczas jedna kobieta. Dwadzieścia lat później było to już niecałe 2,6. Dziś wskaźnik dzietności oscyluje wokół 2,1, czyli wartości gwarantującej zastępowalność pokoleń, a więc stałą liczbę ludności w długim okresie.
Do prowincji zamieszkałych głównie przez Kurdów trzecia faza przejścia demograficznego dotarła z opóźnieniem. Jeszcze w 2000 r. wskaźnik dzietności w regionie dobrze przekraczał 5, a w Şirnak, gdzie był najwyższy, osiągał nawet wartość 7,1. Tłumaczy się to wojną między rządem i Partią Pracujących Kurdystanu (PKK). W ostatnim 20-leciu XX wieku spustoszyła kraj utrudniając sporej części ludności dostęp do antykoncepcji i innych środków planowania rodziny.
Dziś region jest już spokojniejszy i w poziomie rozwoju nadgania resztę kraju. Nadal jest to część kraju, gdzie wskaźnik dzietności jest najwyższy, ale obecnie utrzymuje się on tam w okolicach wartości 3,5. To oczywiście nadal dużo. Wiele europejskich krajów marzy o takim wskaźniku dzietności. Trudno jednak nie zauważyć, że spada. W Şirnak spadł o połowę w ciągu zaledwie 17 lat i dziś wynosi 3,45.
Z pewnością rodziny wielodzietne w południowo-wschodniej Turcji nadal będą występować, ale z czasem będą się stawać coraz większą rzadkością. Nawet tak konserwatywna nacja jak Kurdowie w miarę rozwoju społecznego i gospodarczego rozmnaża się coraz wolniej.
Komentarze
Pokaż komentarze (60)