W tym tygodniu jest jeden temat, który zdecydowanie zdominował nagłówki tureckich gazet - Górski Karabach. W tym spornym regionie Azerbejdżan znów walczy z Armenią, a swoje interesy ma w tym wszystkim Ankara.
Prezydent Erdogan zdecydowanie poparł w tym konflikcie Azerbejdżan i zadeklarował, że jeśli ten poprosi o pomoc militarną, to Turcja jej z chęcią udzieli. Takie stanowisko nie powinno dziwić. Nad Bosforem popularność ostatnio zdobywa panturkizmu, postulującą zjednoczenie wszystkich ludów turkijskich, aż po Ałtaj. Zgodnie z nią, Azerowie i Turcy to jeden, sztucznie podzielony naród, w czym zresztą jest trochę prawdy, bo ich języki są bardzo podobne. Stosunku Turków do Ormian chyba nie muszę przedstawiać, bo od około 100 lat jest on raczej mało przyjazny.
Zresztą wygląda na to, że Turcja nie tylko w tym konflikcie zajmuje jasne stanowisko, ale też właśnie ona w znacznym stopniu obecną eskalację zainicjowała. Wiele wskazuje, że pierwsze strzały padły ze strony azerskiej, najprawdopodobniej przez Ankarę zachęconych. Bo to właśnie Erdogan najwięcej na tym konflikcie teraz zyskuje.
Wszystko się rozbija o szorstką przyjaźń z Rosją. Niby relacje między tymi krajami są dobre, ale mają sporo sprzecznych interesów, przede wszystkim w Syrii i Libii, gdzie każdy z tych krajów wspiera inną stronę konfliktu. Teraz do tego dochodzi Kaukaz Południowy. Zawsze to dodatkowa karta przy stole negocjacyjnym, szczególnie, że akurat teraz Putin ma na głowie jeszcze Białoruś.
Rosja na razie nie opowiedziała się zdecydowanie po żadnej ze stron. Choć łączy ją sojusz z Armenią, to ma też dobre stosunki z Azerbejdżanem i utrzymuje go w swojej strefie wpływów. Dlatego wzywa do deeskalacji napięcia. Jak widać Azerbejdżan lawiruje więc między Rosją i Turcją, co mu na razie dobrze wychodzi, ale nieszczególnie podoba się Turcji, która wolałaby widzieć go wyraźnie w swojej strefie wpływów, do czego zresztą dąży.
Konflikt opłaca się teraz wszystkim, Zarówno Armenia i Azerbejdżan, jak i Turcja mobilizują społeczeństwo odwracając jego uwagę od problemów gospodarczych spowodowanych koronakryzysem. Te są szczególnie duże nad Bosforem, gdzie już wcześniej gospodarka miała poważne problemy i zmagała się z kryzysem walutowym. Erdogan odwraca od nich uwagę "mocarstwowym" rozpychaniem się łokciami we wspomnianych Syrii i Libii, a także na Morzu Śródziemnym, gdzie spiera się o wody terytorialne z Grecją i w Stambule, przekształcając Hagia Sophię w meczet. Pytanie, czy tych frontów nie jest odrobinę za dużo.
W każdym razie wygląda na to, że przy okazji pogarszającej się sytuacji gospodarczej w Turcji, będziemy coraz częściej słyszeć o działaniach tego kraju poza jego granicami.
Absolwent SGH i Uniwersytetu Marmara w Stambule. Zainteresowany ekonomią i sprawami międzynarodowymi, szczególnie Bliskim Wschodem. Treść notek nie odzwierciedla poglądów i opinii redakcji -- żadnej redakcji.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka