Mam wrażenie, że protesty dotyczące zmian w programie nauczania historii w szkołach wspierają się na jakimś nieporozumieniu. Przeciwnicy zmian uparcie twierdzą, że celem MEN jest zmniejszenie liczby godzin historii w szkołach ponadgimnazjalnych. MEN równie uparcie tłumaczy natomiast, że historia będzie. Tyle, że w nieco innej formule jako przedmiot "historia i społeczeństwo". Na to jednak oponenci reformy odpierają, że "historia i społeczeństwo" to nie jest prawdziwa historia a jakaś manipulacja czy postmodernistyczna propaganda.
Tak naprawdę jednak dyskusja nie dotyczy wcale tego, czy historia ma być w szkołach ponadgimnazjalnych po I klasie dla osób, które nie wybiorą profilu humanistycznego. Zarówno MEN jak i protestujący zgadzają się co do tego, że historia powinna zostać w programie. Dyskusja dotyczy jedynie tego czym jest historia i jak ma być nauczana.
Wygląda na to, że przeciwnicy MEN prezentują po prostu ograniczone rozumienie historii. Uznają najwyraźniej, że historia to tylko i wyłącznie historia polityczna, co więcej tylko i wyłącznie historia Polski. Taka perspektywa wydaje się niesamowicie ograniczona a wręcz śmieszna. W historiografii już co najmniej od lat 50-tych rozpoczął się proces odchodzenia od wąskiego ograniczania historii do historii narodowej. Mniej więcej od czasów francuskiej szkoły Annales takie tematy jak historia rodziny, seksualności czy śmierci stały się uprawnionymi przedmiotami dociekań. Dzisiejsza historia nie ogranicza się tylko do badania dziejów narodów zgodnie z XIX wiecznymi wzorcami, w myśl których celem historii jest wzmacnianie ideologii narodowej. Ograniczanie historii do historii politycznej Polski greszy zaściankowością.
Poza tym mam wrażenie, że głodujący wykazują się jakimś irracjonalnym marzycielstwem. Zupełnie nie rozumiem na jakich podstawach wspiera się wiara w to, że nauka historii ma budować postawy patriotyczne. Sama idea, w myśl której wkucie na pamięć podręcznika do historii i później zaliczenie przedmiotu na piątkę ma wzbudzić miłośc do ojczyzny wydaje mi się po prostu głupia. Nikt nie zaczyna kochać swojego kraju tylko dlatego, że na przykład wie, że bitwa pod Grunwaldem miała miejsce w 1410 roku. Z faktów historycznych nie wynika w żaden sposób postawa polityczna. Rozsądny historyk nie powinien koncentrować się na budzeniu jakichś sentymentów w swoich uczniach a raczej powinien zachęcać do logicznego i krytycznego myślenia o przeszłości. Zrozumienie przeszłości nie musi wcale prowadzić do jej akceptacji. W naszych dziejach mieliśmy przecież mase wydarzeń, których powinniśmy się dziś wstydzić. Wystarczy przypomnieć Jedwabne, aneksje Zaolzia, czy wszystkie zbrodnie na Ukraińcach. Nauka historii Polski może więc budzić zarówno sympatie jak i niechęć do naszej przeszłości.
Generalnie więc dobrze się dzieje, że ministerstwo w końcu zmienia trochę przestarzały model nauczania historii i częściowo przynajmniej otwiera program na jakieś inne perspektywy. Szkoda, że protestujący nie zastanowiają się specjalnie przeciwko czemu właściwie protestują. Nie protestują na pewno w obronie historii a w obronie jakichś naiwnych wyobrażeń na jej temat, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością.
pseud. i krypt.: J. S.; Krytykiełło Zachariasz; (ur. 29 sierpnia 1756 w Żninie, zm. 21 listopada 1830 w Jaszunach koło Wilna) – polski astronom, matematyk, filozof, geograf, pedagog, krytyk literacki i teoretyk języka, autor kalendarzy i poeta.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka