Wygląda na to, że po ostatnim szczycie Unii Wielka Brytania znalazła się w izolacji. Premier David Cameron nie zgodził się na przyjęcie nowych regulacji dotyczących dyscypliny budżetowej, jego veto zostało jednak zignorowane, 23 państwa postanowiły we własnym gronie wprowadzać wspólny pakt prowadzący do ujednolicenia państwowych mechanizmów finansowych. Wielka Brytania została więc za burtą, nie udało się jej zablokować decyzji reszty państw Unii, ale pozbawiła się wpływu na dalsze losy Europy.
Oczywiście wśród polskich eurosceptyków dominuje podziw dla odważnej decyzji Camerona. Kiedy przeglądałem posty Łukasza Warzechy na Twitterze, mogłem wyczuć tam satysfakcje. W Polsce każdego, kto próbuje akcentować interes narodowy wbrew unijnym konsensusom, odsądza się od czci i wiary, uznaje się za faszyste i niebezpiecznego radykała. A tu tymczasem przywódca najstarszej demokracji na kontynencie; kraju, którego na pewno nie można posądzić o brak kultury politycznej, broni tej samej linii programowej, jak ta, którą przyjęła polska prawica.
Czy w takim razie powinniśmy podążyć w ślady Camerona i też przyjąć taktykę sprzeciwiania się głębszej integracji ekonomicznej UE? Czy tak jak Cameron powinniśmy wetować wspólnotowe decyzje w imię naszej narodowej suwerenności? Innymi słowy czy powinniśmy budować w Polsce drugą Wielką Brytanie?
Przede wszystkim całe rozumownie polskich eurosceptyków wspiera się na fałszywych założeniach. Nie jest wcale prawdą, że Cameron występuje w imieniu jakiegoś brytyjskiego interesu narodowego. Polscy konserwatyści są niestety niesłychanie naiwni pod tym względem. Premier Wielkiej Brytanii otwarcie powiedział, że nie zgodził się na unijne regulacje, ponieważ mogą one zaszkodzić londyńskiemu city. Londyńskie city ma akurat tyle wspólnego z Wielką Brytanią co Pałac Kultury i Nauki z polską kulturą i nauką. Nie trzeba być rekinem finansjery, żeby wiedzieć, że londyńskie city, nie jest w ogóle kontrolowane przez brytyjczyków. City, to mówiąc metaforycznie, jedno z największych na świecie kasyn, gdzie wpadają sobie milionerzy z całego świata, po to, by mnożyć posiadane przez siebie miliardy. Swoimi pieniędzmi zarządzają tam wszyscy - od szejków naftowych z Emiratów Arabskich, przez Romana Abramowskiego i Borysa Bierezowskiego po najbogatszego Hindusa Jamsedjiego Tate.
Premier Cameron nie bronił więc na szcycie UE interesu Wielkiej Brytanii, ale interesu londyńskiego city. A city mogłoby stracić na nowym pakcie UE, poniewaz kluczowym elementem tego paktu jest nacisk na regulacje transakcji finansowych. Gdyby premier Wielkiej Brytanii zgodził się na pakt, londyńskie city musiałoby dostosować się do unijnych regulacji prawnych niezależnie od tego, czy mu się to podoba czy nie.
Jak trafnie zwraca uwagę The Economist strategia Camerona jest dokładnie wbrew interesom Wielkiej Brytanii. Jeśli bowiem brytyjska gospodarka ucierpi na izolacji w Unii, do czego może dojść, to instytucje finansowe po prostu przeniosą się gdzie indziej w poszukiwaniu lepszego otoczenia. Pieniądz nie ma żadnej narodowości, Abramowiczowi czy Bierezowskiemu jest zupełnie obojętne, czy lokuje swoje pieniądze w londyńskim czy paryskim banku.
Pomijając już jednak fakt, że Cameron reprezentuje londyński city a nie Wielką Brytanie, warto jeszcze zastanowić się jakie to wspaniałe korzyści osiągnął brytyjski premier. Otóż tak naprawdę konsekwencją jego decyzji jest to, że Wielka Brytania w tym momencie traci jakikolwiek wpływ na to, co dzieje się w UE. Jeśli 23 państwa zdecydowały się na ustalenie regulacji w swoim gronie, a Wielkiej Brytanii w tym gronie nie ma, to znaczy, że jej wpływ na decyzje będzie żaden. Właśnie dlatego taktyka Camerona spotkała się z miażdzącą krytyką w angielskiej prasie. Porównuje się nową sytuacje Wielkiej Brytanii ze Szwajcarią, ale jak trafnie zwracaja uwagę niektórzy komentatorzy, sytuacja Szwajcarii wcale nie jest tak różowa - tak czy owak musi ona przyjmować pewne regulacje unijne i musi się do nich dostosować, ale nie ma na nie żadnego wpływu [argument z The Economist]. Poza tym Szwajcaria jest mała i dlatego ma dostęp do wspólnego rynku niewielkim kosztem. Wielka Brytania jest znacznie większa, dlatego zapewne w razie wystąpienia z UE jej dostęp do wspólnego rynku będzie znacznie trudniejszy. A dostęp ten jest dla Brytyjczyków kluczowy, bo większość ich wymiany handlowej dokonuje się właśnie z kontynentem. Jeśli brytyjskie firmy będą miały utrudniony dostęp do wspólnego rynku ich gospodarka znajdzie się w głębokich tarapatach
Jednym słowem premier David Cameron wiele ryzykuje, a niewiele może wygrać. Nie bez powodu większość europejskiej prasy piszę, że to właśnie Cameron był największym przegranym całego szczytu.
Dzięki Bogu, że naszym krajem nie rządzą tacy Cameronowie.
*********************
Polecam linki: The Economist: Britain, not leaving but falling out of the EU
The Economist:Britain and the EU summit Europe's great divorce
The Guardian: EU treaty: Clegg reveals deep coalition split in PM's use of veto
pseud. i krypt.: J. S.; Krytykiełło Zachariasz; (ur. 29 sierpnia 1756 w Żninie, zm. 21 listopada 1830 w Jaszunach koło Wilna) – polski astronom, matematyk, filozof, geograf, pedagog, krytyk literacki i teoretyk języka, autor kalendarzy i poeta.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka