W dzisiejszej Rzeczpospolitej zaniepokojony Igor Janke zwraca uwagę na brutalizacje i zaostrzenie języka debaty publicznej [źródło tutaj]. Temat stary jak świat, narzekanie na niski poziom polskiej sfery publicznej samo jest elementem tejże sfery publicznej. Jest to jednak niewątpliwie kwestia na tyle ważna, że warto przypominać o niej regularnie i systematycznie. Prawdą jest bowiem, że dla statystycznego Polaka inaczej niż dla statystycznego Brytyjczyka chamstwo osób publicznych nie jest ewenementem a elementem szarej i smutnej rzeczywistości, do której wszyscy przywykli i którą mało kto próbuje zmieniać. Chwała redaktorowi Jankemu za to, że przypomina nam o tym, że agresja w sferze publicznej jest jednak czymś niepożądanym i niestosownym.
Gdybym jednak w pełni zgadzał się z redaktorem Janke nie zaczynałbym nawet pisać swojej notki. Zdecydowałem się zacząć ją pisać, bo podczas lektury Jankego naszła mnie nieco melancholijna refleksja. Otóż prawie zawsze narzekania na brutalizacje języka polityki są same uwikłane w logikę całego agresywnego konfliktu politycznego, którą pozornie próbują odrzucić. Pozornie neutralne piętnowanie agresji w polskiej sferze publicznej szybko przeistacza się w atakowanie politycznych czy publicystycznych oponentów zgodnie z zasadą „co złego to nie my”. Wyraźnie widać to w przypadku tekstu Jankego. Czytelnik odnosi dziwne ale natarczywe wrażenie, że winę za rynsztokowy poziom debaty publicznej ponosi tylko jedna strona. Oczywiście nie ta, po której stoi redaktor Janke. To nie działania prawicy prowadzą do brutalizacji języka polityki, winę za ten fakt ponosi jedynie przeciwna strona konfliktu - PO, i jej sympatycy, a zwłaszcza jeden z posłów, którego nazwisko zaczyna się na P.
Jest to o tyle niesprawiedliwe, że za zaostrzenie języka debaty publicznej odpowiada w równym stopniu PiS jak PO. Od zakończenia kampanii wyborczej Jarosław Kaczyński nie wypowiedział praktycznie żadnej konstruktywnej, merytorycznej wypowiedzi na temat jakichś konkretnych spraw państwowych. Nieustannie natomiast wypowiadał bardzo słabo uzasadnione insynuacje. Mnie osobiście najbardziej chamski wydał się atak na Pawła Lisickiego, redaktora naczelnego Rzeczpospolitej, którego prezes PiS obrzucił bluzgami stosując żenującą argumentacje ad hominem. Kaczyński mówił na przykład "Dla mnie najbardziej interesujące w tej sprawie jest pytanie, dlaczego pan Lisicki tego rodzaju bzdury, i to bzdury wierutne, odrażające, pisze. Sądzę, że wynika to z niesłychanie groźnego zjawiska, jakim jest hiperoportunizm, który opanował dzisiaj pewną część ludzi pióra." Jeśli prezes PiS atakuje szanowanego dziennikarza o imponującym dorobku w tak żenujący sposób, to jaki daje sygnał setkom tysięcy zwolenników PiS, którzy na ogół są znacznie bardziej ograniczeni niż sam Kaczyński? Czy stosowanie tego typu chamskiej retoryki nie przyczynia się do obniżenia poziomu debaty publicznej?
Redaktor Janke pomija jednak milczeniem agresywne wyskoki polityków PiS i, zgodnie zasadą "co złego to nie my", lub raczej „co złego to nie nasi” winę za brutalizacje języka debaty publicznej widzi jedynie u oponentów PiS. W ten sposób pozornie bezstronne, aspirujące do neutralności uwagi Jankego o brutalizacji języka debaty publicznej same okazują się uwikłane w brutalny konflikt polityczny. Wina za prymitywizm polityki staje się stawką w politycznej nawalance. Jak zwykle chodzi w niej to, by dokopać przeciwnikom i pokazać, że prawda jest po naszej stronie. Tym razem nie poprzez wykazanie, że to właśnie "oni" a nie "my" odpowiadają za katastrofę, a raczej poprzez wykazanie, że to "oni" a nie "my" odpowiadają za to, co najgorsze w polskiej polityce.
Wydaje się jednak, że narzekanie na brutalizacje debaty publicznej prawie zawsze ma tendencje do wikłania się w konflikt polityczny. Zjawisko widoczne w przypadku Jankego jest równie jaskrawe w przypadku publicystów Gazety Wyborczej. Także oni mają skłonność do narzekania na ostrość i niski poziom polskiej polityki. Podobnie jak redaktor Janke jednak winnych widzi się na ogół poza własnymi szeregami. Władysław Bartoszewski który także przecież, podobnie jak Kaczyński stosuje chamską retorykę ad hominem (słynne zwierzęta futerkowe) jest zupełnie ok, a nawet dostaje różne nagrody w stylu tytułów "człowieka roku" itd. Winny jest jedynie PiS. My? Broń Boże. To wszystko oni. Co złego to nie my, co złego to nie nasi.
W ten sposób nikt z krytyków brutalizacji życia publicznego nie potrafi wyjść poza perspektywę, którą wyznacza mu miejsce po danej stronie barykady. Stojąc na barykadzie czasem narzeka się, że wojna brutalna, pokój lepszy, ale jakoś nikt nie kwapi się by z barykady zejść i spojrzeć na swoją własną armię i własną ostrą amunicje krytycznym zdystansowanym okiem. A obwinianie innych o wywołanie i brutalizacje wojny samo jest pewnym elementem tejże wojny.
[Ciąg dalszy nastąpi.]
pseud. i krypt.: J. S.; Krytykiełło Zachariasz; (ur. 29 sierpnia 1756 w Żninie, zm. 21 listopada 1830 w Jaszunach koło Wilna) – polski astronom, matematyk, filozof, geograf, pedagog, krytyk literacki i teoretyk języka, autor kalendarzy i poeta.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka