10 kwietnia wieczorem pojawiło się w Bielsku-Białej graffiti, które będzie dla historyków przyszłości ważnym dokumentem nastrojów, odczuwanych tego dnia przez wiele osób.
Przesłanie graffiti jest jasne. Śmierć nie powinna być tematem polityki. Pamięć o tragedii w Smoleńsku powinna być przestrzenią zgody, nie powinna budzić kontrowersji, powinna być wolna od politycznego konfliktu.
Po 51 dniach od tragedii widzimy jednak wyraźnie iluzoryczność nadziei graficiarza. Polityka wchłania wszystko. Także tragiczna śmierć została wchłonięta przez bieżące spory polityczne. Spory te są może nieco mniej agresywne i brutalne, nieco mniej w nich zacietrzewienia. A jednak naiwnym złudzeniem było przekonanie, że katastrofa w Smoleńsku stanie się punktem zerowym, od którego rozpocznie się proces narodowego pojednania. Dziś chciałoby się raczej stwierdzić: powiedz, gdzie widzisz przyczynę tej tragedii, a powiem ci jaką opcję polityczną reprezentujesz.
Prawica dopatruje się przyczyn katastrofy w rosyjskich machinacjach, wynikających albo z nieudolności i zaniedbań albo ze złej woli. Podejrzewa się Rosjan o wprowadzanie polskiej opinii publicznej w błąd, sugeruje się, że rosyjscy eksperci są niewiarygodni. Oczywiście nie ma w tej postawie nic zaskakującego.
Prawica zawsze była niechętna Rosji, to właśnie rusofobiczna polityka prezydenta Lecha Kaczyńskiego doprowadziła do marginalizacji polskiego zdania w sprawie polityki wschodniej UE. Polskie stanowisko na temat Rosji nie było przez nikogo w UE traktowane poważnie, charakteryzowało się bowiem przesadnym, nierozsądnym natężeniem stereotypów anty-rosyjskich. Ta niechęć czy nieufność do Rosjan, typowa dla Kaczyńskiego, dochodzi w dalszym ciągu do głosu w spekulacjach prawicowych publicystów, np. z Gazety Polskiej czy w wielu głosach na Salonie24.
Trudno wskazać jednak sensowne podstawy dla tej nieufności. To, że Rosjanie kręcili w przypadku zabójstwa Litwinienki nie oznacza, że będą oszukiwać nas w sprawie Smoleńska. Wiarygodność rosyjskich śledczych powinni oceniać eksperci, a nie nawiedzeni prawicowi publicyści. A eksperci z czasopism lotniczych stwierdzają jednogłośnie, że Rosjanie prowadzą śledztwo rzetelnie. Muszę więc przyznać, że mimo całego mojego szacunku dla Marka Cichockiego czy publicystów Gazety Polskiej - jednak większym zaufaniem w kwestii rzetelności śledztwa Rosjan darzę Tomasza Hypkiego ze „Skrzydlatej Polski”, który nie ma do śledztwa żadnych zastrzeżeń. Publicyści prawicy nie znają się na sprawach technicznych, a w przypadku tej sprawy mają one znaczenie decydujące. W gruncie rzeczy polskiej prawicy chodzi o polityczny atak na starego przeciwnika – na Rosje. Z jej punktu widzenia Rosja zawsze była zła, jest zła także teraz, trzeba jej więc dokopać, pokazać kto tu rządzi.
Po drugiej strony sceny politycznej katastrofa jest wykorzystywana jako sposób na dyskredytacje PiS. Przypisywanie przyczyny katastrofy naciskom Lecha Kaczyńskiego jest przede wszystkim ciosem w legendę, jaka, zupełnie niesłusznie, zaczynała powstawać dookoła tego polityka. Trzeba jednak przyznać, że Wyborcza ma pewne arumenty na rzecz swoich tez. Prezydent wpływał wcześniej na decyzje pilotów, w kabinie był obecny generał Błasik, wiadomo, że samolot był opóźniony itd. Hipoteza nacisków jest więc znacznie lepiej uzasadniona niż jakieś ewentualne możliwe machinacje Rosjan. Mimo to, trzeba jednak przyznać, że tak jak w przypadku prawicy, mamy tu do czynienia z politycznym atakiem na starego wroga. Gazeta Wyborcza zawsze walczyła z Kaczyńskimi. Tragedia w Smoleńsku jest więc kolejnym sposobem by stawić im czoła.
Zarówno jedni, jak i drudzy traktują więc śmierć jako narzędzie walki. Każdy tylko czeka by wykorzystać nowe informacje ze śledztwa do wzmocnienia swojego stanowiska, by później celniej uderzać swoimi argumentami w oponentów. A może najzwyczajniej w świecie nie ma w tym nic niewskazanego? Dlaczego pewne sprawy miałyby być wykluczone z politycznej debaty i konfliktu?