Pewien przeciwnik obecnego rządu, emerytowany wojskowy, przemawiając na wiecu 2 grudnia 2016 r. wspomniał stan wojenny i stwierdził, że: "Dochowano jakiejś kultury w tym wszystkim, w tym całym zdarzeniu". Wojskowy w czasie wprowadzania stanu wojennego był młodym oficerem, zdaje się w stopniu porucznika (w 1979 r. ukończył szkołę oficerską) i zapewnia, że nie dostrzegł wówczas aby „coś nadzwyczajnego” działo się na ulicach polskich miast.
Rzeczywiście w stanie wojennym ogłoszonym przez Wojskową Radę Ocalenia Narodowego nie było masowych egzekucji i nie uruchomiono obozów śmierci, jak to kiedyś robili komuniści i narodowi socjaliści. W stanie wojennym oczywiście „kulturalnie” internowano tylko 10 tys. osób, następnym 4 tysiącom postawiono „kulturalnie” zarzuty prokuratorskie i zamknięto w więzieniach, ponad 5 tys. też „kulturalnie” ukarały kolegia ds. wykroczeń. Liczba ofiar śmiertelnych sięgnęła zaledwie 100 osób zamordowanych, zapewne „kulturalnie”, przez znanych powszechnie „nieznanych sprawców”.
Szczera, jak można sądzić, wypowiedź przeciwnika PiS wywołała pewne zamieszanie i nie spotkała się ze zrozumieniem w gronie liderów antyrządowej opozycji. Gromił nieszczęśnika sam Władysław Frasyniuk, odcinał się Grzegorz Schetyna, można by wymieniać wiele nazwisk. Sam autor wypowiedzi wydawał się tym zaskoczony. Chyba nie mógł pojąć za co karcą go opozycyjni współtowarzysze.
Rzeczywiście, gdyby spojrzeć na to z jego strony… . W 1989 r. to nie on, ówczesny porucznik, ale jego przełożeni, twórcy i kierujący zbrodniczym stanem wojennym zasiadali do stołu obrad w Pałacu Namiestnikowskim i do stołu biesiadnego w Magdalence. A byli tam i ci, którzy odcinają się dziś od piętnowanego emeryta wojskowego. Pamiętam jak sam z niedowierzaniem oglądałem w telewizji scenę, gdy mój kolega z celi więziennej Frasyniuk ściskał dłoń oprawcy Kiszczaka.
Dla bezstronnych obserwatorów nic wtedy nie wskazywało, że oto spotkają się obozy oprawców i ofiar. Rozmawiano „jak Polak z Polakiem”, wznoszono toasty i prawiono wzajemnie komplementy. Wykonawcy rozkazów tacy jak wspomniany wojskowy emeryt dowiadywali się przecież od ważnych opozycjonistów, że w stanie wojennym byli dowodzeni przez „ludzi honoru”. Skoro więc wykonywało się rozkazy „honorowego” Kiszczaka, to czy można było przyjąć, że robiło się coś złego?
W jaki niby sposób środowisko okrągłego stołu przekonywało szeregowych wykonawców rozkazów, że stan wojenny był czymś złym – komplementując i ściskając się z generałami, którzy te rozkazy wydawali? Wykonawcy, tacy jak sławny dziś wojskowy emeryt, mieli więc prawo sądzić, że ich naczalstwo „dochowało jakieś kultury”.
Stan wojenny był próbą ratowania komunistycznych rządów i spowodował wiele skutków negatywnych. Nie tylko śmierć górników KWK „Wujek”, tysiące aresztowanych, setki tysięcy emigrantów, ale też zgaszenie nadziei na lepszą przyszłość w milionach Polaków. Splamiony został mundur polskiego żołnierza haniebną akcją represyjna przeprowadzoną w interesie komunistycznej kliki. Największą stratą było zmarnowanie społecznego potencjału narodu ujawnionego przez ruch Solidarność. To było gorsze od zbrodni, którą stan wojenny był.
Niestety, kiedy reżim PRL rozsypywał się opozycyjne „konstruktywne” środowisko okrągło stołowe (ja należałem do „oszołomów” przeciwnych konszachtom z komuną) wolało o wszystkim zapomnieć. Polacy mieli wybierać przyszłość nie oglądając się za siebie. Oglądali się za to ci, którzy zorganizowali i przeprowadzili stan wojenny - zaczęli tłumaczyć, że stan wojenny był koniecznością, „mniejszym złem” i wcale nie dlatego nawet, że „ekstrema solidarnościowa” zamierzał wieszać komunistów. Polacy dowiadywali się teraz, że powód był inny – groziła Polsce napaść sowiecka. Przekonywano, że gdyby towarzysze z PZPR nie wprowadzili stanu wojennego, to na Polskę najechaliby ich „przyjaciele” z Rosji, Czechosłowacji i wschodnich Niemiec, a kraj spłynąłby krwią. Dzięki stanowi wojennemu Polska uniknęła katastrofy. Tę bajeczkę powtarzano tak wiele razy, że do dziś jeszcze w badaniach opinii publicznej 41 proc. badanych uważa, że wprowadzenie stanu wojennego było słuszną decyzją. I wierzą w to zwłaszcza tacy jak wspomniany emeryt wojskowy z KOD.
Odnosząc się jednak do jego oceny stanu wojennego można by powiedzieć, że jest to tak samo zasadne jak gdyby ktoś ogłosił, że kanibalizm stał się kulturalny bowiem kanibale zaczęli używać sztućców. Posługując się takim porównaniem można by zauważyć, że uczestnicy porozumień z 1989 r. na długo przez wspomnianym emerytem wojskowym uznali, że mają do czynienia z kulturalnymi kanibalami z PZPR. Wszak na stole biesiadnym w Magdalence były nie tylko kieliszki z wódką, ale też sztućce.
PS. W dniu 13 grudnia 1981 r. nikt mnie nie „internował” chociaż byłem umieszczony w „rankingu” resortu gen. Kiszczaka wśród najgroźniejszych dla PRL (sądzono mnie za obalanie ustroju siłą). Esbecy nie musieli mnie łapać bowiem zostałem aresztowany jeszcze w styczniu 1981 r. i przez wiele miesięcy mogłem obserwować „karnawał Solidarności” zza krat celi aresztu śledczego na warszawskim Mokotowie. Zmiana dotknęła natomiast moją żonę, którą o północy, z 12 na 13 grudnia, esbecy zakuli w kajdany i zawieźli do więzienia w Ostrowie Wielkopolskim. Kiedy ją wyprowadzali z naszego mieszkania żona zapytała: z której strony do nas weszli? Okazało się, że nie było żadnej obcej interwencji. Ci od stanu wojennego nie musieli do Polski wchodzić, oni już tu byli. Przyszli do Polski w 1945 r. i zostali. Czasem odnoszę wrażenie, że do dziś nie wyszli.
Kulturalnie w Magdalence. Przebrani za kelnerów esbecy napełniają kieliszki biesiadników. Za stołem m.in. Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, a z kieliszkiem w dłoni czuwa sam oberpolicmajster honoru Kiszczak.
Inne tematy w dziale Kultura