Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew
533
BLOG

Broń, żołnierze, morale!

Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 44

image
W kwietniu 2022 r. pod rządami Zjednoliconej Prawicy uchwalono ustawę o obronie Ojczyzny, która zakłada zwiększenie finansowania Sił Zbrojnych RP, wprowadzenie koncepcji obrony powszechnej i zwiększenie liczebności Wojska Polskiego. Zapowiadano zbudowanie 300-tysięcznej armii do 2035 r.  Zamierzano przeznaczać na obronność dwa razy więcej niż wymagane przez NATO 2% PKB, czyli do 4,2 % PKB w 2024 r., ok. 158 mld zł, z czego ponad 50% miało być przeznaczone na modernizację wojska, co także stawiało Polskę na pierwszym miejscu w Sojuszu. 

Powinniśmy sobie życzyć, aby tak się stało. Widzimy przecież co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Ukraina broni się przed napaścią Rosji, ale i polska granica z Białorusią jest atakowana, na razie tylko „hybrydowo”, zorganizowanym naciskiem migrantów sprowadzanych przez Rosję z Bliskiego Wschodu, z Afryki, Azji nawet z Ameryki Południowej. Na Białorusi pojawiła się rosyjska taktyczna broń atomowa, a rakiety z głowicami atomowymi są też w obwodzie królewieckim (nazywanym przez Rosjan brzydko kaliningradzkim) i są one wycelowane w Polskę.

Do tego Polska stała się kluczowym elementem utworzonej przez NATO tzw. wschodniej flanki. Na Polsce spoczywa odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa w regionie środkowoeuropejskim, na ziemiach znajdujących się między Bałtykiem, a Morzem Czarnym.

Ważną jest obecność żołnierzy US Army, ale główną siłą w regionie musi być Wojsko Polskie i do tego potrzebne są, a nawet są niezbędne silne i nowocześnie uzbrojone siły zbrojne Rzeczypospolitej.

Nie wiemy jak zakończy się wojna na Ukrainie. Może ją przecież przegrać. Wtedy silna armia będzie Polsce jeszcze bardziej potrzebna do obrony własnych granic. Bez względu więc na to jaka będzie przyszłość zbudowanie 300-tysięcznej armii uzbrojonej w czołgi, rakiety, samoloty, które zaczął kupować rząd Zjednoczonej Prawicy, to nie jest objaw jakiejś megalomanii – jak można usłyszeć z kręgów opozycyjnych, a dziś rządzących Polską. To jest oczywista konieczność!
===========================================================================
Zasadniczym problem jaki mamy budując silną armią nie jest jednak pozyskanie odpowiedniego uzbrojenia, chociaż to też sprawa bardzo ważna, ale najważniejsi są ludzie, ci którzy będą w niej służyć. Przy czym nie wystarczy tylko zgromadzić 300 tysięcy żołnierzy w czasach pokojowych (armia czasu „P”) bowiem w razie zagrożenia wojennego (armia czasu „W”) trzeba będzie przeprowadzić mobilizację i armię czasu pokoju kilka razy zwiększyć (Ukraina miała 200-250 tys. żołnierzy, teraz na froncie walczy około miliona i dowództwo ukraińskie stara się znaleźć więcej żołnierzy).

Na wojnie ponosi się straty, trzeba je uzupełniać i do tego trzeba mieć przeszkolonych wojskowo rezerwistów. Oblicza się, że w przypadku takiej armii jaką planował polski MON trzeba w razie zagrożenia wojną mieć też kilka milionów przeszkolonych wojskowo obywateli.

Szkolenie wojskowy przeprowadza się w ten sposób, że zarządzany jest pobór i tysiące młodych ludzi trafia do Zasadniczej Służby Wojskowej, przechodzi szkolenie i... trafia do rezerwy. W Polsce tego nie ma bowiem pierwszy rząd PO-PSL (obecnie jest drugi) „zawiesił” pobór i od wielu lat nie było szkolenia wojskowego obywateli. Premier Donald Tuska w 2008 r. przemawiając do żołnierzy składających przysięgę na krakowskim rynku użył wpadającego w ucho kalamburu o armii z wyboru, a nie z poboru. Minister obrony narodowej Bogdan Klich mówił, że to ostatnia taka przysięga, bo jest to ostatni pobór, a w grudniu do armii trafią ostatni poborowi.
Polska odtąd miała dysponować armią zawodową, „profesjonalną”, liczącą 120 tys. żołnierzy, w praktyce było ich nieco ponad 90 tysięcy. Minister Klich opowiadał, że wydatki na szkolenie wojskowe obywateli to działanie „nieekonomiczne” – „To wielkie marnotrawienie środków, bo żołnierz przychodzi do zasadniczej służby na 9 miesięcy i na tak krótki czas jego służby idą wielkie środki.” Minister chyba nie wiedział, że w rezultacie tego „marnotrawstwa” armia zyskiwała rezerwistów, których w czasie konfliktu wojennego będzie można zmobilizować i wysłać na front.

W Stanach Zjednoczonych w okresie pokoju wszyscy obywatele zdolni do służby wojskowej są rejestrowani, aby w razie konieczności powołać ich do wojska, przeszkolić i wysłać na wojnę. Takie rozwiązanie przyjęto pod rządami PO-PSL w Polsce. Tyle że Polska to nie USA. Amerykanie mają dużą armię zawodową i równie duży terytorialny komponent sił zbrojnych (Gwardia Narodowa), umożliwiający w razie konieczności masowe szkolenie rezerw. USA graniczą z Kanadą, Meksykiem i z dwoma oceanami, a więc nie występuje groźba bezpośredniego ataku wojsk agresora na terytorium USA. W przypadku Polski jest inaczej. U nas nie mogła powstać podobna do amerykańskiej duża armia zawodowa, nie było obrony terytorialnej i dużo gorsze położenie - w razie wojny zagrożenie bezpośrednie wystąpi natychmiast i nie będzie czasu na szkolenie rezerw.

Przywrócenie „zawieszonego” poboru jest koniecznością, wymaga tego przede wszystkim odbudowa rezerw wojskowych pozwalających ne rozbudowę armii w sytuacji zagrożenia. Taka potrzebę rozumieją elity polityczne w innych państwach Europy. Szwedzi i Litwini przywrócili pobór i powszechne wyszkolenie wojskowe, a ostatnio zrobili to także Łotysze. Obok Austrii i Szwajcarii pobór do wojska był i jest w Danii, Estonii, Finlandii, Grecji, Mołdawii, Turcji oraz… na Białousi i w Rosji. Finowie np. stale szkolili rezerwy i dziś, w stosunku do wielkości własnej armii, mają je najliczniejsze.

Przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej, przynajmniej jednorocznej, jest wręcz koniecznością narodową w Polsce. Jednak politycy obawiają się podjęcia takiej decyzji z powodu możliwych negatywnych konsekwencji wyborczych. Gdyby Zjednoczona Prawica to zapowiedziała, ówczesna opozycja „totalna” zaraz rozpętała by gwałtowną kampanię jaką to straszną krzywdę PiS funduje młodym ludziom zmuszając ich do pójścia „w kamasze”. Dziś rządzącej „koalicji 13 grudnia” nie przyjdzie nawet do głowy, aby przywrócić zawieszony przez nich pobór do wosjka.

Trzeba zastanowić się - skoro musimy stworzyć armię zdolną zarówno do skutecznej obrony naszych granic, jak też do efektywnego odstraszania potencjalnego agresora w całym regionie, czy można bez końca odkładać podjęcia takiej decyzji? Same inwestycje w uzbrojenie, choć bardzo ważne, nie wystarczają. Potrzebna jest ogólnonarodowa mobilizacja w zakresie obronności, bowiem wkroczyliśmy w okres zaburzeń, niepewności i zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa. Obowiązkowy pobór naprawdę jest konieczny do zbudowania silnej armii zdolnej Polskę obronić.

Rzeczpospolita Polska nie ma takiego położenia jak Wielka Brytania, Włochy, czy Hiszpania. W tej mierze bliżej Polsce chyba do Norwegii, Finlandii, Turcji. Nie wolno też zapominać, że za czasów rządów PO-PSL uważano, iż porównywalną, a według niektórych silniejszą armią od Polski dysponowała wtedy Białoruś. I chociaż nie tylko Polacy słyszą pogróżki ze strony rosyjskich generałów, to jednak z Królewca (Kaliningradu) dużo bliżej do Warszawy, niż do Berlina, Paryża, Rzymu czy Madrytu.

Konstytucja RP nie mówi też, że NATO ma obowiązek zapewnić państwu polskiemu ochronę. Mają to zrobić siły zbrojne Rzeczypospolitej. Do czego służy armia zawodowa można usłyszeć od zachodnich ekspertów. Otóż: „Armia zawodowa jest dostosowana do dzisiejszych wyzwań strategicznych i bojowych. W zagranicznych operacjach, których celem jest na przykład obalenie jakiegoś reżimu w Trzecim Świecie czy wytropienie terrorystów, sprawdza się dużo lepiej.” Tak mówi brytyjski ekspert Amyas Godfrey. Jednak gdyby doszło do klasycznego konfliktu, tj. agresji jednego z sąsiadów, ten sam Brytyjczyk radzi, by w takim przypadku „zawodowcy” powstrzymywali napór wroga do czasu, aż zostaną zmobilizowane rezerwy i przerzuci się je na front. A więc w razie zagrożenia niepodległości i granic trzeba będzie wezwać pod broń obywateli, którzy nie są żołnierzami zawodowymi. Powstanie wówczas problem skąd wziąć na wojnę żołnierzy rezerwy, jeśli wcześniej nie szkolono ludzi w posługiwaniu się bronią?

Minister Błaszczak usiłował uporać się z tym zasadniczym kłopotem wprowadzając różne rozdaje ochotniczego szkolenia wojskowego, służbę w wojskach obrony terytorialnej, Przyjęta  ustawa o obronie ojczyzny wprowadziła dobrowolną zasadniczą służbę wojskową (DZSW). Obejmuje ona miesięczne szkolenie podstawowe kończące się złożeniem przysięgi. Później można zdecydować się na trwające maksymalnie 11 miesięcy szkolenie specjalistyczne. Po jego ukończeniu można złożyć wniosek o służbę zawodową, terytorialną albo umieszczenie w tzw. rezerwie aktywnej. Należy pochwalić MON za te starania, ale nadal nie wiadomo, czy to pozwoli zbudować wymaganą liczbę rezerwistów dla armii czasu „W”? A teraz dodatkowo nie wiadomo, czy te zamiary „pisowskiego” ministra w ogóle będą kontynuowane przez kierownictwo MON obsadzone przez wrogów PiS?

Jest jeszcze jeden niezwykle ważny, może nawet najważniejszy aspekt w budowaniu silnej armii. Marszałek Józef Piłsudski podkreślał, że sprawą najważniejszą w wojsku jest jego morale, czyli duch bojowy, wola walki, gotowość wypełniania rozkazów, znoszenia trudów i niebezpieczeństw oraz odporność psychiczna żołnierzy. Także cesarz Napoleon uważał, że moralna siła wojska w bitwie jest trzy razy ważniejsza od jego uzbrojenia. Mamy w historii sporo przykładów, gdy żołnierze dobrze uzbrojeni, ale o słabym morale przegrywali w starciach z zdeterminowanym i słabo uzbrojonym przeciwnikiem. Dlatego uznaje się, że osłabianie morale armii godzi w interes narodowy bowiem wojsko przestaje być skuteczne w gwarantowaniu państwu bezpieczeństwa.
W latach rządów Zjednoczonej Prawicy jej przeciwnicy wykrzykiwali, że polscy żołnierze to „śmiecie”, „zbrodniarze”, „mordercy”, silnie uderzali w morale naszego wojska. Teraz to oni objęli rządy.

Mamy do czynienia z objawami kryzysu patriotyzmu, pojawiają się nawet wezwania w tzw. mediach społecznościowy, aby w razie wojny z Polski uciekać. W latach rządów Zjednoczonej Prawicy pojawiły się wspierane państwowo oznaki odbudowy postaw patriotycznych, pro-obronnych, pojawiała się gotowość służby krajowi. Coraz więcej żołnierzy Wojska Polskiego zaczynało rozumieć, że dewiza Bóg-Honor-Ojczyzna umieszczona na sztandarach wojskowych nie jest pustym sloganem. Od wyborów w październiku 2023 r. i powstania koalicji rządzącej, obserwując poczynania obecnego rządu, zwłaszcza w edukacji i kulturze nie można mieć wątpliwości, gdzie politycy „koalicji 13 grudnia” mają polski patriotyzm. To nie jest serce!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (44)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo