Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew
455
BLOG

Obrona Polski na Odrze

Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew Polityka Obserwuj notkę 27

image

W mediach toczy się dyskusja na temat ujawnionej koncepcji samodzielnej operacji obronnej z 2011 r. - MON odtajnił dziś historyczny dokument, dawno nieaktualny, ale pokazujący jak wyglądałaby obrona Polski, gdyby w czasie jego obowiązywania doszło do agresji – planowano obronę na linii Wisły.

Mityczna obrona na Wiśle

Przeciwnicy obecnie rządzących, broniący autorów ujawnionego dokumentu, zapewniają, że ta Wisła to był jeden z wariantów planowanej obrony i wcale nie zamierzano oddawać połowy Polski agresorowi. Kiedy jednak obejrzymy jaki był stan sił zbrojnych RP w czasach rządów PO-PSL – ministrami i wiceministrami obrony byli politycy obu ugrupowań więc odpowiedzialność spada na obu koalicjantów – trudno uwierzyć, że można było stworzyć jakieś inne warianty obrony, tj. bronić kraju już na granicy. Do czegoś takiego nie było po prostu sił - między bajki można włożyć te opowieści o istniejących rzekomo innych wariantach.

Do tego należy pamiętać, że w tamtych latach wojsk USA w Polsce nie było a wsparcie NATO, zakładając, że wszyscy nasi sojusznicy zdecydowaliby Polskę wesprzeć wojskowo, nadeszłoby - zakładając bardzo optymistycznie - po dwu-trzech miesiącach, czyli w tym czasie agresor już byłby pewnie daleko na zachód od tej mitycznej linii obrony na Wiśle i Wieprzu. 

image

Wersja optymistyczna pokazywana w prasie: obrona na Wiśle, a wojska niemieckie, amerykańskie, brytyjskie przybywają z odsieczą.

-------------------------------------------------------------------------------------

Planujący obronę w SG WP w tamtym czasie zakładali, że może nas zaatakować ponad 40 brygad wroga, wiedzieli, że mają tylko 3 dywizje. Trudno wyobrazić, aby ktoś wierzył, że takim siłami można będzie bronić się na linii Wisły. Trochę dziwi, że dowódcy wojskowi podjęli się takiego zadania. Byłaby to raczej obrona na linii Odry zakładając, że jakieś siły polskie dałoby się tam wycofać, że nie uległyby one wcześniej całkowitemu zniszczeniu.

Nieuczciwe są też próby obciążenia odpowiedzialnością za ten „wiślany” wariant obrony prezydenta Lecha Kaczyńskiego, bo - tak tłumaczy się Donald Tusk- prezydent zatwierdził strategię bezpieczeństwa i na podstawie której powstał rzekomo ten plan. W tej strategii nie ma cienia sygestii, aby obronę kraju umieszczać na Wiśle. Do tego ten plan został przyjęty w lipcu 2011 r., czyli po tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego pod Smoleńskiem w kwietniu 2010 r., a był zatwierdzony przez ministra obrony Bogdana Klicha, gdy prezydentem był Bronisława Komorowski; zakładam, że powinien on widzieć ten „zamiar obronny”, na pewno widział plan szef jego BBN gen. Stanisław Koziej.

Nie mam wątpliwości, że prezydent Komorowski, premier Tusk i minister Klich ponoszą odpowiedzialność za przyjecie tego planu nawet, jeśli nie rozumieli, że jego wykonanie będzie oznaczać katastrofę Polski, a nie tylko utratę połowy terytorium Rzeczpospolitej.

Jaki był stan sił zbrojnych?

Standardy przyjmowane w obronności określają liczebność sił zbrojnych państwa w czasach pokojowych (czas „P”) na 0,5-1 proc. ludności kraju, czyli w Polsce armia powinna liczyć do 380 tys. żołnierzy. Ta wielkość jest uzależniona od oceny zagrożenia zewnętrznego, jeśli zagrożenie nie występuje można bylo przyjąć najniższą wartość (190 tysięcy), jeśli pojawi się, zacznie rosnąć zagrożenie, wtedy trzeba zwiększać liczebność sił zbrojnych. W sytuacji, gdy Rosja dopuściła się agresji na Gruzję w 2008 r., a następnie podjęła ogromny plan rozbudowy i modernizacji swojej armii redukowanie sił zbrojnych RP do 100 tys. żołnierzy było niewytłumaczalną skrajną nieodpowiedzialnością.

W razie wojny (czas "W") armia polska powinna by liczyć 1-2 proc. ludności – do 760 tys. żołnierzy. Ta górna wartość mogłaby być niewystarczająca (Ukraina posiadająca ponad 200 tys żołnierzy w czasie „P” rozwinęła prawie milionową armię). W razie wojny trzeba przeprowadzać mobilizację, sięgać po rezerwistów, którzy w czasie pokoju w wojsku nie służą. Rezerwy tworzy się latami szkoląc obywateli w ramach zasadniczej służby wojskowej (pobór). Trzeba dysponować rezerwami stanowiącymi 10 proc. ludności co w naszym przypadku oznacza 3,8 mln rezerwistów! Rezerw w znacznej liczbie w Polsce nie było bowiem zrezygnowano z poboru do Zasadniczej Służby Wojskowej!

Polska wstępując do NATO w 1999 r. miała siły zbrojne liczące 240 tys. żołnierzy, co roku odbywał się pobór i tysiące młodych Polaków trafiało do Zasadniczej Służby Wojskowej. W 2001 r. minister obrony Bronisław Komorowski zainicjował proces redukowania armii. Finałem były działania ministra obrony Bogdana Klicha, który zapowiadał „reformy” polskiego wojska na lata 2009-18 i chwalił się, że dzięki temu „zaoszczędzi” na wojsku kilka miliardów złotych. Szef Sztabu Generalnego gen. Czesław Piątas zapewniał, że mniej liczna armia będzie nowocześniejsza, a więc skuteczniejsza i lepiej przygotowana do współpracy z wojskami sojuszników w NATO. Wyjaśniał, że główne kierunki zmian w siłach zbrojnych to redukcja wojsk pancernych, zmniejszenie liczby jednostek i garnizonów oraz równoczesna rozbudowa jednostek specjalnych i lekkiej, bardziej mobilnej piechoty. „Chodzi o to, by nasi żołnierze w większej liczbie i lepiej byli przygotowani do działań w odległych regionach, jak na przykład teraz w Afganistanie, a także o to, by można ich tam było szybko przerzucić” - mówił generał Piątas.

Gwoździem do trumny sił zbrojnych RP stała się nieprzemyślana i pośpieszna decyzja premiera Tuska, o przeprowadzeniu tzw. profesjonalizacji armii do końca 2010 r. oraz jej bezkrytyczna realizacja przez ministra Klicha, przy biernej i konformistycznej postawie decydentów wojskowych. Armia polska miała być profesjonalna, czyli w pełni zawodowa, miał zniknąć obowiązkowy pobór do wojska, czyli szkolenie rezerw – takie były główne założenia programu reformy sił zbrojnych przedstawionego przez MON. Kiedy koalicja PO-PSL oddawała władzę po przegranych wyborach w końcu 2015 r. siły zbrojne RP liczyły trochę ponad 90 tysięcy żołnierzy zawodowych. Stosunek oficerów do szeregowych, po uwzględnieniu podoficerów zawodowych wynosił jak 1 do 0,29, czyli na 1 dowódcę (oficera lub podoficera) przypadało 1/3 podwładnego (szeregowego). Minister Klich uważał, że: „100-tysięczna zawodowa armia to tyle, ile trzeba.”. Był jego doradca, który powiedział, że Polsce wystarczy 50 tysięczna armia, bo „na więcej Polski nie stać”.

W 1999 r. Polska miała 7 dywizji (5 zmechanizowanych, jedną pancerną i jedną obrony wybrzeża). W 2015 r. pozostało 3 dywizje (w tym jedna pancerna) rozmieszczone na terenach Polski zachodniej, nad Odrą i Bałtykiem. Jedyna dywizja, która mogłaby przeciwstawić się agresorowi od wschodu (1 dywizja zmechanizowana w Legionowie) została w 2011 r. zlikwidowana!

image

Spośród istniejących kilkunastu brygad wojsk lądowych tylko trzy mogłyby wejść do walki w ciągu 1-2 tygodni. Osiem brygad potrzebowały na to 2-3 miesiące, dwie brygady mogły wyruszyć do walki po 4-5 miesiącach. Na najbardziej zagrożonym kierunku królewieckim Polska miała trzy brygady; dwie zmechanizowane z czasem gotowości 2-3 miesiące i jedną pancerną zdolną do walki po upływie 4-5 miesięcy (sic!) Od strony Białorusi w zasadzie nie było niczego, dopiero w Warszawie była brygada pancerna zdolna do działań po upływie 2-3 miesięcy.

Jak było uzbrojone wojsko?

Nakłady na wojsko (1,95 proc. PKB) na tle innych państw NATO wydawały się solidne.. Niestety, zdarzało się, że ministrowie z PO-PSL nie potrafili wydać zaplanowanych kwot w roku budżetowym i MON znaczne środki „oddawał” do budżetu państwa. Do tego wadliwa była struktura wydatków. Tylko około 20 proc. było przeznaczonych na zakupy uzbrojenia, gdy ponad połowa pieniędzy szła na pensje „zawodowej” armii i emerytury mundurowe. Duże środki MON zaczął przeznaczać na opłacanie agencji ochraniających jednostki i firmy kateringowe zapewniające wyżywienie wojska. Na nowy sprzęt i uzbrojenie pieniędzy nie było. Kontrolerzy z NIK w 2010 r. wytykali: „Wydatki (...) majątkowe (zakupy uzbrojenia i sprzętu wojskowego) zostały zmniejszone o połowę. Zrezygnowano z szeregu projektów obronnych NATO”. To zaś oznaczało nie tylko minimalne zakupy nowego uzbrojenia, ale także zapaść w remontach sprzętu wojskowego. Obok zahamowania procesu modernizacji armii stan ten: „jest przyczyną postępującej degradacji już posiadanego uzbrojenia i sprzętu wojskowego ze względu na problemy z utrzymaniem jego sprawności technicznej”. Powszechny stawał się tzw. kanibalizm sprzętowy, bowiem część samolotów, samochodów i czołgów zaczynała służyć jako „zestaw części zamiennych” do bardziej sprawnych maszyn.

Przydatność i sprawność broni i sprzętu w służbie określają tzw. resursy. Mówią one kiedy trzeba dokonywać przeglądów, remontów generalnych, jakie zespoły należy wymienić i kiedy trzeba bezapelacyjnie daną broń oddać na złom. Przyjmuje się, że okres użytkowania systemów uzbrojenia takich jak czołgi, samoloty, czy okręty w zasadzie nie powinien przekraczać trzydziestu lat. Rozwój techniki woskowej sprawia, że systemy posiadają coraz większe zdolności bojowe i pojawiają się kolejne tzw. generacje broni. Dlatego tylko doraźnie, na okres przejściowy, można modernizując poprawić zdolności bojowe starszej broni. Zakup nowego uzbrojenia jest nieuchronny. Tego zdaje się nie dostrzegało ministerstwo obrony i rząd PO-PSL.

Trzonem uderzeniowym armii są wojska pancerne i zmechanizowane. Wojsko Polskie miało na uzbrojeniu ponad 900 czołgów, liczbę znaczną, w niej jednak ponad 500 czołgów T-72 wyprodukowanych w latach 1981-89. Drugi typ czołgów PT-91 Twardy, polska modernizacja T-72 opracowana na początku lat 90-tych. W okresie 1995 –2002 polskie fabryki dostarczyły do wojska 233 czołgów Twardy. Trzecim czołgiem (w wojsku były trzy typy czołgów!) - niemiecki Leopard 2A4. W 2002 r. MON przyjął „w darze” od Niemców 128 czołgów wraz z towarzyszącymi pojazdami i uzbroił w nie brygadę w Świętoszowie. Czołgi te wyprodukowano w latach 1985-87 czyli były w wieku wycofywanych T-72. Obsługę Leopardów zostawiono Niemcom. Dodajmy, że modernizacja naszych Leopardów była niemożliwa bez niemieckiej zgody, tej zgody długo nie było.

Pojazdem współpracującym z czołgiem jest bojowy wóz piechoty. Na uzbrojeniu WP znajdowało się ponad 1300 BWP-1 wyprodukowanych w latach 1973-1988. W MON postanowiono ponad 400 BWP-1 zmodernizować przedłużając ich służbę do 2031-49 roku. MON zamówił też ponad 600 KTO Rosomak. Miały one częściowo zastąpić w jednostkach zmechanizowanych wycofywane BWP i powstałyby kuriozalne jednostki zmechanizowane, w których miały być tylko kołowe transportery opancerzone, bez wozów bojowych piechoty i bez czołgów.

Dramatycznie rysowały się perspektywy artylerii. Na uzbrojeniu WP było ponad 1150 różnych środków artyleryjskich. Ponad pięćset samobieżnych haubic 122 mm 2S1 Goździk - sowiecka konstrukcja z 1967 r. Broń całkowicie przestarzała. Ponad sto samobieżnych armato-haubic 152 mm Dana zakupionych w latach 1983-89 w Czechosłowacji. Działo także przestarzałe.Program uzbrojenia wojska w nowoczesne polskie armato-haubice 155 mm Krab został zatrzymany.

Wojsko Polskie miało na uzbrojeniu 159 śmigłowców. Główną siłę stanowiło 32 śmigłowce uderzeniowe Mi-24 wprowadzane na uzbrojenie w latach 1978-86. Pozostałe to różne typy maszyn cywilnych, jak Mi-2 (na wyposażeniu od 1966 r.) czy W-3 Sokół (od 1989 r.) przystosowane do wykonywania zadań bojowych. Ponadto po 30 śmigłowców miały siły powietrzne i Marynarka Wojenna. Sztab Generalny WP postulował zakupienie 156 śmigłowców, w tym pewna liczbę uderzeniowych. Nie podjęto zamiaru ustanowienia specjalnego Narodowego Programu Śmigłowcowego na wzór programu zakupu samolotu wielozadaniowego.

Rozpadał się system obrony przeciwlotniczej kraju. W 2000 r. Polska posiadała 25 dywizjonów obrony przeciwlotniczej uzbrojonych w stare  sowieckie rakiety. Było wiadome, że już w 2016 r. Polska nie będzie miała ani jednego dywizjonu rakiet przeciwlotniczych. Tymczasem do obrony polskiego nieba trzeba kilkunastu dywizjonów. Minister Klich twierdził, że potrzeby obrony plot. są priorytetem w jego planach. Jednak to co można było znaleźć w przygotowanym przez MON planie na lata 2009-18 nie potwierdzało jego słów.

Eksperci twierdzili, że siły powietrzne RP jako minimum powinny mieć 120 samolotów bojowych. Było na uzbrojeniu 124 samoloty. Przy czym tylko 48 F-16 to nowoczesne samoloty. Musiały być wkrótce wycofane myśliwsko-bombowe Su-22, a wyeksploatowane Mig-29 były w NATO zgłoszone jako myśliwce dzienne zdolne do prowadzenia walki tylko przy kontakcie wzrokowym. Poważnym problemem było zagospodarowanie samolotów F-16. W 2008 r. dla 48 „Jastrzębi” Polska miała 34 pilotów (12 przebywało na szkoleniu w USA). W Polsce była dobra szkoła lotniczą w Dęblinie, ale nie można w niej było szkolić pilotów bowiem brakowało odpowiednich maszyn. Używane od 1967 r. szkolne TS Iskra były archaiczne i nie nadające się do zaawansowanego szkolenia.

Marynarka Wojenna - z raportu przygotowanego przez dowództwo MW wiadomo, że w służbie były okręty wodowane w latach 60-tych i od dwudziestu lat MW nie dostała ani jednej nowej jednostki. Zaniechano programu zbudowania dla MW siedmiu korwet, latami budowano jedną korwetę „Gawron”, by po wydaniu ponad 500 mln zł prace wstrzymać i tym samym Stocznię Marynarki Wojennej doprowadzić do bankructwa. Na flotę polską liczącą 41 okrętów wypadało zaledwie 11 okrętów uderzeniowych. Z tej liczby 8 (dwie fregaty, cztery okręty podwodne, dwa okręty rakietowe) należało oddać na złom. Raport dowództwa MW stwierdzał: „Doprowadzi to do utraty zdolności bojowej”. Dramatycznie przedstawiał się stan lotnictwa morskiego. Po wycofaniu z uzbrojenia Migów 21 w MW nie było samolotów bojowych. Śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych wyprodukowane w latach 1980-83. Marynarka postulowała jako minimum zakupienie trzech korwet, trzech stawiaczy min, dwu okrętów podwodnych i co najmniej 11 śmigłowców bojowych i ratowniczych. Rzecznik ministra Klicha nie chciał komentować raportu Marynarki, jej Dowództwo w ramach reformy systemu dowodzenia zostało rozwiązane.

imagePo latach „reform” przeprowadzanych przez polityków PO-PSL skarlała armia polska znalazła się w stanie zapaści w uzbrojeniu i sprzęcie wojskowym. Trudno sobie wyobrazić, aby była w stanie obronić Polskę.

Powtórzę: Plan „obrony na Wiśle” był zatwierdzony przez Bogdana Klicha ministra obrony w rządzie premiera Donalda Tuska, gdy prezydentem był Bronisława Komorowski. Zapewne ówczesny prezydent Komorowski, premier Tusk i minister Klich widzieli jakie plany „samodzielnej obrony” ma Polska, nie wiem czy wiedzieli, że ich wykonanie oznaczałoby katastrofę całej Polski, nie tylko utratę połowy terytorium Rzeczpospolitej

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Polityka