„Los PZPR zależy od tego na ile zabezpiecza ona interesy sowieckie na powierzonym kawałku imperium nazywanym umownie PRL-em. Wola Polaków liczy się o tyle, o ile może ona zagrozić tym interesom.”
Na początku 1986 r. w tzw. II obiegu (Wydawnictwo im. Jerzego Łojka) wydrukowano: "POWSTAŃ POLSKO! Zarys Myśli Programowej Nowej Prawicy Polskiej”. Autor Witold Skidel – to był wtedy mój pseudonim.
Rada Naczelna PPN przyjęła tekst jako programowy, przedstawiający czym jest PPN, ku czemu dąży, jak widzi przyszłość Polski.
Poniżej kolejna część tego opracowania.
===============
II. PRL – perspektywy, czyli ich brak
5 lat po grudniu
Czym jest dla Polski 13 grudnia 1981? Jesteśmy przekonani, że to bardzo ważna data. W tym dniu Jaruzelski wbił ostatni gwóźdź do trumny komunizmu w Polsce. Przypomniał to, o czym wielu zapomniało, lub chciało zapomnieć. Totalitaryzm komunistyczny nie uległ zmianie ani na jotę. Upadł też mit LWP jako polskiego wojska. Mit wcale potężny, którym reżim posłużył się stawiając na czele LWP swoich generałów w polskich mundurach. Polskie przywiązanie do wojska, zrozumiałe historycznie, w warunkach PRL było uczuciem absurdalnym, a mimo to istniało. Nawet Wałęsa nazywał (jeszcze nazywa?) Jaruzelskiego polskim patriotą. Społeczeństwo zapomniało do czego reżim używał „ludowego” wojska. Uczestniczyło ono w pacyfikacjach terenów ogarniętych oporem po wojnie. Nie dostrzegano, że korpus oficerski tej armii był cały czas starannie dobierany przez stronę sowiecką. W dniu 13 grudnia 1981 r. okazało się, że nie ma polskiego wojska. Ludzie noszący mundury podobne do polskich byli po prostu komunistyczną bojówką służąca obcemu mocarstwu, a nie narodowi polskiemu. Od tej chwili komuniści nie powinni liczyć nawet na ten niewielki cień sympatii, jakim do grudnia społeczeństwo otaczało wojskowych. Reżim zdaje sobie sprawę z tego i dlatego sięga do przemocy, terroru, zastraszania i korumpowania i nie liczy już na poparcie społeczne.
Możemy podziękować Jaruzelskiemu, że tak dalece uprościł sytuację i usunął konieczność przekonywania, że PRL nie nadaje się do reformowania. Mamy wyraźne i jasne kryteria kto jest kim. Gdzie przebiega granica między uczciwym Polakiem a zdrajcą. Jaruzelski ułatwił podjęcie decyzji wielu działaczom „Solidarności” liczącym niegdyś na porozumienie z władzami. Ośmieszył doradców, rzeczników porozumień z władzami. Dał też niezbite dowody przemawiające za słusznością naszej postawy. W tym miejscu można stwierdzić, że grudniowa noc zaowocuje jeszcze następstwami, które dziś trudno przecenić.
Bezpośrednie następstwa stanu wojennego były dwojakiego rodzaju: złe i dobre. Te złe dostrzegamy stosunkowo łatwo. Dla nas wszystkich uczestniczących w powszechnym ruchu „Solidarność”, ogarniającym miliony ludzi, tak łatwa likwidacja Związku była szokiem. Ale po zastanowieniu się spostrzegamy, że sukces reżimu nie jest wcale tak imponujący. To prawda, rozbito Związek, zabrano budynki, dalekopisy i samochody. Oficjalnie „Solidarność” została zlikwidowana. Jednak takie załatwienie sprawy okazało się pozorne. „Solidarność” istnieje. Nadal dostrzegamy przejawy jej działalności w swoim otoczeniu. To nie tylko struktury, działacze i przywódcy, ale nade wszystko żywa wielka idea „Solidarności” trwająca w nas wszystkich. Ludzie wiedza jak bardzo „Solidarność” jest im potrzebna. Jak jej brakuje w zakładach, gdzie znowu panoszą się PZPR-owcy.
Ludzie zahartowali się, są twardzi i lepiej zorganizowani. SB coraz trudniej wytropić działaczy. Okazało się też kto był w „Solidarności” autentycznym działaczem, a kto koniunkturalistą, człowiekiem słabym. Zbigniew Bujak ma rację, gdy mówi, że obecne podziemie jest potężniejsze od tego znanego z lat okupacji hitlerowskiej. To prawda, wszędzie istnieją grupy ludzi usiłujących coś robić. I są setki tysięcy, miliony takich, którzy podejmą działanie, gdy nadejdzie ten właściwy moment. Jakże inaczej wygląda dziś nasza sytuacja w porównaniu z 1970 r., czy chociażby z sierpniem 1980 r. O ile więcej ludzie wiedzą i potrafią.
Nie udało się też reżimowi sparaliżować sił niezależnych. Propagowanie myśli politycznej, przekazywanie informacji, różnorodność pracy i wydawnictw stanowi imponujący dorobek tych kilku lat. Kiedy porównamy obecny okres z tym sprzed paru lat, gdy każda ulotka budziła sensację i stawiała na nogi SB, dostrzegamy jak daleko poszliśmy naprzód. Dziś ludzie wybrzydzają i nie wszystko drukowane w podziemiu znajduje chętnych a SB już dawno straciła nadzieję, że wyłapie wszystkich drukarzy i kolporterów.
Co ważniejsze, wykształciła się cała gama grup politycznych o rożnych, alternatywnych programach. Po kilku latach dyktatury Jaruzelskiego Polacy dorobili się autentycznego i pluralistycznego życia politycznego, jakże ciekawego i różnego od oficjalnej nudy wiejącej z PRON-u i tym podobnych tworów. Do przeszłości należy sytuacja, gdy życie polityczne w Polsce wyczerpywała alternatywa KOR-KPN. Dziś mamy partie i ugrupowania polityczne lewicowe i prawicowe z całym wachlarzem propozycji programowych.
Niewątpliwie złem spowodowanym przez zamach Jaruzelskiego jest załamanie się przekonania o skuteczności strajku jako broni w walce z komunistami. Reżim uodpornił się i jakby mniej boi się takich akcji. Jest to oczywiście nieprawda. Strajk jest nadal bronią skuteczną, tylko musi objąć duże regiony, a nie pojedyncze zakłady, które można kolejno pacyfikować, jak to było w grudniu 1981 r. Nie mniej jednak fakt jest faktem. Dziś jeszcze ludzie nie wierzą, że strajkiem można wywalczyć odwrót reżimu. Stan ten jest przejściowy. Doraźnie będzie panowała apatia i zniechęcenie, ale ulegnie gwałtownej zmianie przy pierwszym wyraźnym sukcesie przeciwników reżimu. Ale już teraz wiadomo, że dyktatura wojskowych okazała się równie nieudolną jak władza cywilnych aparatczyków. Wojskowi nie zdołali rozwiązać pomyślnie żadnego z istotnych problemów, które doprowadziły do wybuchu w lipcu i sierpniu 1980 r. Co więcej doszły nowe a reżim nie dysponuje żadnym wiarygodnym zapleczem społecznym. I Gomułka i Gierek mieli liczące się okresowo poparcie społeczeństwa. Jaruzelski od początku miał nie wiele tego poparcia i jeszcze je roztrwonił. Musi siedzieć na bagnetach. To dość niewygodna pozycja.
Co osiągnął reżim ponadto, że ujawnił swoje prawdziwe oblicze? Z punktu widzenia zdrajców i kolaborantów bardzo dużo: reżim trwa i to jest jego jedyny, ale najważniejszy i największy sukces. W przeciwieństwie do prawdziwych partii i ruchów politycznych, komuniści w Polsce w zasadzie nie muszą zabiegać o poparcie społeczne. Ich władza nie jest przecież uzależniona od głosów polskich wyborców. Los PZPR zależy od tego na ile zabezpiecza ona interesy sowieckie na powierzonym kawałku imperium nazywanym umownie PRL-em. Wola Polaków liczy się o tyle, o ile może ona zagrozić tym interesom. Jeżeli społeczeństwo zaczyna domagać się skutecznie należnych praw, wówczas reżim usiłuje mamić jakimiś niby-reformami, używa gróźb, zwłaszcza groźby interwencji sowieckiej, a gdy to nie pomaga sięga po terror. Mechanizm ten funkcjonował w Polsce latami. Gdyby komunistom wystarczyło to co mają, to pewnie byłby on skuteczny nadal. Ale system komunistyczny ma ambitny zamiar opanowania całego świata. Chce ciągle rozszerzać swoje panowanie na nowe kraje i narody. Ma oczywiście przeciwnika, państwa wolnego świata. Chcąc rywalizować z demokracjami zachodnimi, zjednywać obywateli tych państw, musi w jakimś stopniu poprawiać byt swoich niewolników. Wprawdzie przy pomocy kłamliwej propagandy można ciągle oszukiwać naiwnych na Zachodzie, ale staje się to coraz trudniejsze. Propagandą nie uda się przecież zamaskować marnej jakości towarów, niskiej stopy życiowej, złej organizacji pracy itp. Przepływ informacji, nowoczesne środki przekazu błyskawicznie demaskują komunistyczne fałszerstwa. W ten sam sposób mieszkańcy krajów komunistycznych dowiadują się jak nędzna jest ich egzystencja. Powoduje to znaczne trudności w tzw. obozie socjalistycznym.Trwanie reżimu jest sukcesem bez przyszłości. PRL nie może już żyć za żelazną kurtyną. Nie może uchylić się od kontaktów z Zachodem. Musi nawet o nie zabiegać skoro ZSRR potrzebuje nowoczesnych technologii z Zachodu. Skoro propaganda i represje nie są w stanie pozbawić Polaków informacji, które pozwalają prawidłowo oceniać poziom stopy życiowej, stan praworządności i szanse rozwoju, to reżim musi przynajmniej w części zaspokajać żądania społeczeństwa. Obecna sytuacja wymaga głębokich reform. Do ich przeprowadzenia reżim PRL nie jest zdolny. Głębokie reformy naruszyłyby obecną gnilną równowagę w PRL. Reżim czeka, aż społeczeństwo straci swą energię, opór osłabnie, a Zachód zmęczony sytuacją polską w końcu zapomni o „Solidarności” i znowu sypnie kredytami i licencjami. Z punktu widzenia ewentualnej reformy jest to polityka samobójcza. Zniechęcone i bierne społeczeństwo nie sprosta wymogom reformy. Z drugiej strony dynamiczne społeczeństwo może obalić komunistów. A więc z punktu widzenia towarzyszy z PZPR lepiej żeby Polacy stracili energię mimo że to niszczy Polskę. W tej sytuacji marzenia o rządach partyjnych liberałów i ograniczonej chociażby liberalizacji, mogą uchodzić za niedościgły ideał. Byłoby to coś na kształt gierkowskiego liberalizmu, gwarantującego dobre kontakty z Zachodem, a grożącego za działalność niezależną „tylko” 48 godzinami aresztu, czy w gorszym wypadku kolegium i kilkoma miesiącami więzienia.
Reżim PRL nie może godzić się na liberalizację. Nikt bowiem nie może zagwarantować komunistom granic takiej liberalizacji. Moskwa i jej agentura w Polsce doskonale zdają sobie sprawę, czego chcą Polacy. Dopuszczenie do głosu części polskiego społeczeństwa wywołuje proces radykalizacji nastrojów w końcu żądanie niepodległości. Nie pomogą tu najgorętsze zapewnienia „realistów’ deklarujących akceptację tzw. pryncypiów ustrojowych, czyli rządy komunistycznej monopartii. Komuniści wiedzą, ze robotnicy chcą ich pozbawić władzy, nawet jeśli nie chce albo nie potrafi sobie tego wyobrazić część kierownictwa „Solidarności”. Na tym tle widać cały dramat Wałęsy, w końcu laureata pokojowej nagrody Nobla, zmuszonego działać w sytuacji, gdy środki pokojowe okazują się mało skuteczne. Niewątpliwie Wałęsa chciał i chce nadal rozmów i porozumienia z władzami. Przewodniczący „Solidarności” był na pewno szczery, gdy mówił, że nie zamierzał pozbawiać Jaruzelskiego władzy. Dowiódł tego zresztą w praktyce; w czasie zamachu grudniowego „Solidarność” okazała się całkowicie bezbronna, jej kierownictwo trafiło za kraty w parę godzin po ogłoszeniu stanu wojennego, a opór był spontaniczny, improwizowany i dlatego łatwy do pacyfikacji. A jednak komuniści nie potrafili dogada się z Wałęsą, ponieważ nie chciał on porozumienia za cenę zdrady ideałów „Solidarności”. Powiedzieliśmy wyżej, że Wałęsa jest typem przywódcy demokratycznego, kierującym się wolą i opiniami swych zwolenników. Dlatego komuniści nie mogą na niego stawiać. Wprawdzie mieli pewne nadzieje w czasie internowania, gdy przewodniczący „Solidarności” był odizolowany od swojej organizacji, ale Wałęsa nie podjął rozmów bez przywrócenia swobody działania Związkowi. Reżim nie mógł przyjąć takiego warunku – równałoby się to przekreśleniu operacyjnych skutków stanu wojennego. M. Rakowski w jednej ze swych książek napisał, że Wałęsa był niewiarygodny, bo coś z nim uzgadniał i nie dotrzymywał słowa. Cóż to oznacza w języku zrozumiałym dla normalnych ludzi; Wałęsa byłby „wiarygodny”, gdyby był autokratą narzucającym swoje zdanie Związkowi. Przywódcy demokratyczni Mikołajczyk i Popiel też byli „niewiarygodni”, natomiast mini-dyktator Bolesław Piasecki zarządzający PAX-em był dla komunistów zawsze „wiarygodny”. Przewodniczący „Solidarności” nawet pewnie nie domyślał się, że przestał być atrakcyjnym partnerem, gdy powiedział Rakowskiemu, że musi uwzględniać postawy i opinie członków Związku, „bo jak nie to mnie wyrzucą”. Rozmowy z Wałęsą nie gwarantowały reżimowi przetrwania, a więc były zbędne.
Reżim wie doskonale jakim niebezpieczeństwem dla jego istnienia byłyby rozmowy z działaczami niezależnymi. Nie przyjmuje też żadnych ofert dialogu, chyba, że ktoś zechce tak elegancko nazwać swoją kapitulację. Po 13 grudnia „dialogowali” z reizmem szef „Solidarności” Rolników Indywidualnych Jan Kułaj, przywódcy podziemia z Krakowa Władysław Hardek i Andrzej Mazur z Łodzi se swoją Międzyregionalną Komisją Obrony NSZZ „Solidarność” z wiadomym skutkiem. Ludzie ci skompromitowali się całkowicie i niczego od władz nie uzyskali. Każdy działacz niezależny, dopóki nie zrezygnuje z niezależności, będzie ignorowany przez reżim bez względu na ilość i szczerość deklaracji o „realizmie”, „odpowiedzialności”, „rozsądku” itp.Komunistom nie są potrzebni partnerzy, ale agenci i kolaboranci. Totalitaryzm nie cierpi niezależności. Jeżeli mimo to dochodzi do jakichś rozmów, dzieje się tak, gdy reżim nie może sobie poradzić z sytuacją. Jest to więc jedynie zabieg taktyczny, a nie uczciwe dążenie do porozumienia. Rokowania z reizmem nie gwarantują społeczeństwo trwałych zdobyczy.
Inne tematy w dziale Kultura