Wschodnia granica Polski, według opinii Zachodu, wyrażonej zarówno w 1920 roku (Linia Curzona) jak i w czasie II wojny światowej (konferencje w Teheranie i Jałcie) w zasadzie ma przebiegać na rzece Bug. Zasadniczym jednak - jak można sądzić – były nie tyle zgody USA i Wielkiej Brytanii na wytyczenie wschodniej granicy Polski przez Sowiety, ale ustalenie przez Hitlera i Salina linii rozgraniczenia interesów Niemiec i Rosji w Europie Środkowej, zapisane w pakcie Ribbentrop-Mołotow w sierpniu 1939 r. i skorygowane zgodnie z ustaleniami sowiecko-niemieckiego układu „o przyjaźni i granicy” z 28 września 1939 roku.
Jeśli spojrzymy przez pryzmat tego „paktu” na mapę obrazującą dziś przebieg polskich granic to widzimy, że ziemie współczesnej Polski (granice pojałtańskie) w całości znajdują się w zakreślonej przez „pakt” Hitler-Stalin niemieckiej strefie wpływów. Natomiast polskie Kresy Wschodnie (dziś Zachodnia Białoruś, Zachodnia Ukraina) oraz kraje nadbałtyckie (w tym Litwa) są w strefie uważanej przez Niemcy za Rosji przynależną. Można by mieć wątpliwość co do statusu Białostocczyzny, która po wrześniu 1939 roku znalazła się w sowieckiej/rosyjskiej strefie jako „Zachodnia Białoruś”, ale skoro po 1945 roku Koenigsberg nie należy do Niemiec i jako kaliningradzka obłast’ znalazł się w strefie rosyjskiej, to Niemcy i Rosjanie powinni się czuć wzajemnie terytorialnie „zrekompensowani”. A spoglądając za Bug można sądzić, że jeśli tamto rozgraniczenie stref wpływów obowiązuje, to Ukrainę, Białoruś i „pribałtykę” (która jest w NATO), Moskale mogą zajmować, gdy tylko Amerykanie nie będą im w tym przeszkadzali.
Wyrażałem różne obawy co do stanu bezpieczeństwa Polski widząc zagrożenia ze strony Rosji, ale zostałem skarcony przez różnych publicystów i nawet polityków, że niepotrzebnie „straszę” Polaków. Spróbowałem więc nie ulegając „rusofobii” i trochę inaczej opisać położenie naszego kraju i mam takie spostrzeżenie: jeśli Rosjanie rozgraniczenie stref wpływów, ustalone w pakcie Ribbentrop-Mołotow, będą obecnie respektować, to współczesnej Polsce, znajdującej się w całości w strefie niemieckiej, Rosja zagrażać nie powinna. Kłopot jest tylko taki, czy ceną za to nie jest oczekiwanie Berlina, że Warszawa zrezygnuje z suwerenności i zgodzi się na odgrywanie roli niemieckiego wasala?
Powszechnie przyjmuje się, że Niemcy odgrywają główną rolę w UE i mają duże wpływy w gremiach decyzyjnych Unii Europejskiej. Powstaje więc pytanie, czy spory jakie pojawiły się w relacjach Bruksela Warszawa nie są pochodną tego, że w Polsce rządzi obóz opowiadający się za utrzymaniem suwerenności państwa polskiego, gdy z punktu widzenia Niemiec jest ona przeszkodą w realizacji celów jakie chce osiągać Berlin (np. w stosunkach z Rosją).
Rafał Ziemkiewicz pisał w artykule „Polityka realna – czyli jaka?” („Rzeczpospolita”, 26-09-2009): „Być może jednak trzeba dziś wyraźnie powiedzieć, że zachowanie suwerenności wyszło z naszego realnego zasięgu. W takim razie trzeba sobie zadać pytanie o mniejsze i większe zło. Największym byłoby bez wątpienia rozdzielenie w Polsce stref wpływów pomiędzy Rosję i Niemcy, jak wielokrotnie w przeszłości. Jeśli już musimy znaleźć się w całości w jednej ze stref, należy więc zadać sobie pytanie: Rosja czy Niemcy? Wystarczy porównać Wielkopolskę z Białostockiem, żeby uznać odpowiedź za oczywistą. Tym bardziej że współczesne Niemcy nie kwestionują polskiej odrębności i prawa do państwowości – co w wypadku Rosji nie jest oczywiste.”
Skoro tak twierdzi znany publicysta prawicowy, to być może zachowanie obecnej opozycji politycznej w Polsce, która wykazuje gotowość pełnego podporządkowania biurokratom z Brukseli i krytykuje obóz Zjednoczonej Prawicy, że tego nie robi oznacza, iż politycy opozycyjni już wcześniej – patrz okres rządów PO/PSL – uznali, że „zachowanie suwerenności wyszło z naszego realnego zasięgu”.
Czy jeśli opozycja wygra wybory to będziemy satelitą Niemiec i kłopot z głowy? Jednak nie. Pamiętajmy, że ustalenia paktu Ribbentrop-Mołotow były przygotowaniem do ofensywy jaką Niemcy zamierzali rozwinąć na kierunku wschodnim, gdy Sowiety planowały marsz na zachód. Lenin w 1920 roku sformułował polityczny testament dla swych następców na Kremlu. Mówił na temat Niemiec: „Chwilowo nasze interesy są wspólne. Rozdzielą się one i Niemcy staną się naszymi wrogami w dniu, kiedy zechcemy się przekonać, czy na zgliszczach starej Europy powstanie nowa hegemonia germańska czy też komunistyczny związek europejski”.
Powie ktoś, że dziś Berlin owszem usiłuje być hegemonem w Europie, ale przecież nie myśli o wojennym, ale o gospodarczym „marszu na wschód”, natomiast w Moskwie nie ma planów tworzenia „komunistycznego związku europejskiego”. To prawda, ale… jest rosyjski projekt zbudowania tzw. eurazjatyckiej wspólnoty geopolitycznej „od Władywostoku do Lizbony”. W Unii Europejskiej nasilają się i umacniają lewicowe przejawy neomarksizmu, także w Polsce pojawiają się siły polityczne wdzięczne za „wyzwolenie” Polski przez armię Stalina. Czy w tej sytuacji Rosja nie może zapragnąć podporządkowania sobie całej Europy, a nie tylko jej części wschodniej?
Jeśli USA utracą pozycję supermocarstwa utrzymującego ład międzynarodowy i wycofają się z Europy - na co bardzo liczy Rosja, to państwo polskie rzeczywiście może stanąć w obliczu dylematu, który zarysował Ziemkiewicz: zostać satelitą Niemiec, czy Rosji. To nie powinien być wybór jakiegoś ekstremum, np. między Generalnym Gubernatorstwem z Hansem Frankiem, a Polską Ludową z Bolesławem Bierutem, ale satelickość w jakiejś łagodniejszej formie; tylko jaką cenę trzeba będzie zapłacić zakładając, że ten "wybór" byłby efektem starcia Niemiec z Rosją.
Inne tematy w dziale Polityka