Piętnaście lat temu w wypadku samochodowym zginął Władysław Komar. Był jednym z najlepszych polskich miotaczy kulą. Kilkanaście razy zdobywał mistrzostwo Polski, również kilkanaście razy pobijał rekord Polski. W 1972 roku, na olimpiadzie w Monachium, został mistrzem olimpijskim.
Opowiadał później, że na swoim ostatnim treningu jedno pchnięcie wykonał nieregulaminową, lżejszą kulą. Kula poleciała gdzieś w okolice rekordu - nie pamiętam już, świata czy olimpijskiego - co wprawiło go w szampański nastrój, a jego przeciwników w osłupienie. Czy bardzo mu pomogła ta zagrywka psychologiczna, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że złoto olimpijskie zapewnił sobie już pierwszym pchnięciem na odległość 21 m 18 cm, o 1 cm tylko mniejszą od jego rekordu życiowego.
Po zakończeniu kariery sportowej zainteresował się nim przemysł rozrywkowy. Był aktorem teatralnym i filmowym oraz artystą kabaretowym. Jego wielgachna postać plus niewątpliwy talent aktorski dodawały uroku każdemu filmowi. Nawet epizody, które grywał, długo zapadały w pamięć widza - jak choćby ten z "Kilera", ilustrujący notkę.
Zginął w wypadku samochodowym pod Ostromicami na drodze nr 3, wracając z Międzyzdrojów, 17 sierpnia 1998 roku. Wraz z nim zginął Tadeusz Ślusarski, złoty medalista olimpijski z Montrealu z 1976 roku. Na olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku wyrównał rekord olimpijski, co dało mu srebro - ex aequo z reprezentantem gospodarzy, Konstantinem Wołkowem. Złoty medal zdobył wówczas Władysław Kozakiewicz - przeskoczył 5 m 78 cm, ustanawiając tym samym nowy rekord świata - który po udanym skoku pokazał nieprzychylnej, radzieckiej publiczności słynny "gest Kozakiewicza".
Samochód, którym jechali we trzy osoby zderzył się z jadącym z naprzeciwka pojazdem kierowanym przez innego sportowca, Jarosława Marca. J. Marzec zmarł w szpitalu kilka dni później.
Pamiętam tamto miejsce na drugi dzień, mniej więcej w porze wypadku... Morze zniczy, niektóre już wypalone. Co chwila zatrzymywał się samochód i dostawiano następne. Media podawały jako pewnik, że winnym wypadku był drugi kierowca - nie wymieniano wtedy jeszcze jego nazwiska - ale mnie brakowało tej pewności. W tym miejscu było coś niepokojącego. Czy to jedno z tych miejsc, o których mawiają, że licho ściąga wędrowców z wytyczonego szlaku? Czy może tylko świadomość tragedii, która rozegrała się tu dzień wcześniej? Trudno powiedzieć... W każdym razie, nie wiedzieć czemu, patrząc na drogę nie pasował mi dziennikarski opis wypadków.
Po latach okazało się, że intuicja mnie nie myliła. Jarosław Marzec został oczyszczony z zarzutów. Przyczyna wypadku po dziś dzień pozostaje nieznana.
Inne tematy w dziale Rozmaitości