Poseł Kukiz'15 Rafał Wójcikowski nie żyje od dwóch lat. Prokuratura Okręgowa z Łodzi ostatecznie zamknęła śledztwo w sprawie śmiertelnego wypadku 19 marca 2018 r. Pytań bez odpowiedzi i niecodziennych okoliczności w tej historii nie brakuje.
Do wypadku samochodowego, w którym zginął poseł Rafał Wójcikowski, doszło 19 stycznia 2017 r. na trasie S8. Przypomnijmy sekwencję wydarzeń. Wójcikowski wychodzi ok. godz. 6 rano ze swojego domu w Tomaszowie Mazowieckim. Trasą S8 jedzie w kierunku Warszawy, żeby wziąć udział w programie telewizyjnym. Z niewyjaśnionych przyczyn traci panowanie nad autem. Samochód lewą stroną uderza w barierę ochronną, odbija się od niej i staje w poprzek drogi na prawym pasie. Lewą stroną omija go volkswagen caddy, ale nie udaje się to fordowi transitowi, który uderzył w auto posła. Wójcikowski doznaje rozległych, wielonarządowych obrażeń wewnętrznych, co staje się bezpośrednią przyczyną śmierci. Jak wykazuje sekcja zwłok – nawet najszybciej udzielona pomoc nie uratowałaby jego życia. To obala twierdzenie jednego ze świadków wypadku Pawła Bednarza, który próbował przekonywać, również w mediach (tuż po wypadku dzwonił do Polskiego Radia, żeby informacją podzielić się ze słuchaczami), że gdyby służby szybciej interweniowały, to parlamentarzysta mógłby przeżyć.
Udział osób trzecich?
Tajemnicze jest to, że po wypadku akumulator znaleziono w odległości 20 m od auta, choć maska samochodu była zamknięta. W pierwszej fazie wypadku, po uderzeniu w barierę ochronną, mocowanie akumulatora zostało uszkodzone, ale nadal nie wiadomo, jak wydostał się on z auta. Nie podano też informacji, że ktoś go wyjął. Tuż po zderzeniu – według części świadków – poseł miał wysiąść z samochodu, obejść go dookoła, następnie wsiąść do środka i wtedy uderzył w niego ford.
Po kilku miesiącach odnalazł się kolejny świadek. Kierowca białego tira. Ciężarówka, której nie zarejestrował monitoring zainstalowany na S8, miała ominąć samochód Wójcikowskiego prawą stroną (pasem awaryjnym!). Podczas przesłuchania kierowca twierdził, że auto posła miało włączone światła awaryjne, było uszkodzone z przodu, ale nie widział nikogo na zewnątrz i uznał, że nie ma potrzeby się zatrzymywać. Te zeznania wykluczają się z relacją kierowcy forda transita, który twierdził, że volkswagen posła nie był oświetlony, dlatego go nie zauważył. Nie było też oświetlenia ulicznego. Ponadto eksperci nie mają wątpliwości, że bez akumulatora auto nie mogło mieć zapalonych świateł.
1 marca prokuratura oficjalnie zamknęła śledztwo dotyczące wypadku (później uchyliła tę decyzję, by ponownie zamknąć śledztwo 19 marca). Lektura ekspertyzy Instytutu Jana Sehna z Krakowa, który miał kompleksowo zbadać okoliczności wypadku, nie rozwiała wszystkich wątpliwości. Co więcej, przyniosła kolejne. Ani śledczym, ani ekspertom instytutu, nie udało się ustalić dlaczego poseł Wójcikowski stracił panowanie nad autem. W ekspertyzie czytamy m.in., że nie ma dowodów osobowych, które relacjonowałyby ruch auta posła przed zderzeniem, co sprawia, że pojawia się hipoteza, która zakłada udział osób trzecich w spowodowaniu wypadku. „Brak takich dowodów nie wyklucza sytuacji na drodze, w której kierujący autem Volkswagen Bora [samochód posła – red.] podjął reakcję na powstałą sytuację zagrożenia wywołaną przez innego uczestnika ruchu drogowego, doprowadzając do uniknięcia kontaktu z innym pojazdem, ale wprowadzając pojazd w ruch niestateczny przed uderzeniem w barierę” – informują eksperci instytutu.
Śledczy nie są więc w stanie wykluczyć ani potwierdzić scenariusza, który zakłada, że Wójcikowski wjechał w barierę ochronną, ponieważ chciał uniknąć kolizji z innym pojazdem. Czy ktoś – celowo bądź nie – zajeżdżał posłowi drogę? To pytanie prawdopodobnie już na zawsze zostanie bez odpowiedzi, która ucinałaby teorie spiskowe.
Zarówno biegli, jak i pracownicy instytutu, stwierdzili, że rozerwany przewód hamulcowy w samochodzie posła, został uszkodzony w trakcie wypadku. Eksperci, z którymi rozmawiał autor tego tekstu, a także specjalista, z którym rozmawiali dziennikarze Wiadomości TVP, przekonują, że bardzo rzadko dochodzi do tego typu uszkodzeń. "Biegły nie stwierdził śladów działania narzędzi, które mogłyby być użyte w celu rozdzielania przewodu, ani takich cech powierzchni przełomów, które mogłyby świadczyć o zmęczeniowym charakterze uszkodzenia" - informowała Prokuratura Krajowa.
Nieznane przyczyny choroby
Na tę chwilę już wiemy, że - według ustaleń biegłych - kierujący fordem transitem, który uderzył w auto Wójcikowskiego, nie mógł uniknąć zderzenia. Według relacji kierowcy hamował on, a do zderzenia miało dojść przy prędkości ok. 30 km/h. Eksperci Instytutu Sehna przeprowadzili komputerową symulację, która obaliła takie twierdzenie. Wynika z niej, że ford jechał z prędkością między 90 a 110 km/h.
Kolejne zadziwiające odkrycie przyniosła lektura protokołu sekcji zwłok posła. Wynika z niej bowiem, że Wójcikowski chorował na... pylicę węglową. Nie ma jednak żadnego wyjaśnienia, w jaki sposób jej się nabawił. Wątek ten jest też zupełnie pominięty w ekspertyzie instytutu. Pylica węglowa jest przewlekłą chorobą układu oddechowego, którą wywołuje długotrwałe wdychanie pyłów, a zapadają na nią głównie górnicy z kilkunastoletnim stażem w kopalni. Być może zachorowanie Wójcikowskiego to konsekwencja tego, że w sezonie zimowym palił w domowym piecu węglem (dom nie ma centralnego ogrzewania), choć wydaje się to mało prawdopodobne.
Cała sprawa jest tym bardziej tajemnicza, że na kilka dni przed śmiercią parlamentarzysta Kukiz’15 podczas spotkania z sympatykami opowiadał, że w przeszłości, gdy inwestował na giełdzie, dostawał pogróżki. Z jego relacji wynikało, że stało się to wtedy, gdy zainteresował się spółkami „pewnego mężczyzny”. W jego imieniu przyszli do posła „smutni panowie”, którzy powiedzieli, że „poseł ma odpuścić”. I że na tych inwestycjach ma nie zarabiać, bo już „wystarczająco się dorobił”.
Śledczy podchwycili ten trop. Oprócz naocznych świadków wypadku przesłuchani zostali też asystenci parlamentarzysty, których pytano, jakimi tematami przed śmiercią zajmował się Wójcikowski, a także czy ktoś mógł dybać na jego życie. Zeznania złożyli też dwaj posłowie Kukiz’15, ale były one oparte tylko na doniesieniach medialnych, a nie zakulisowej wiedzy. W śledztwie przesłuchano też jednego z listy 100 najbogatszych Polaków, którego przedstawiciele mieli grozić Wójcikowskiemu, ale mało prawdopodobne, że ma on jakiś związek z wypadkiem, bo do domniemanych pogróżek miało dojść ok. 10 lat temu.
Dżudoka i ustawa hazardowa
Komentujący okoliczności wypadku zwracają uwagę na postać Pawła Bednarza, który we wrześniu pojawił się w parlamencie, zaproszony przez posłankę Kukiz’15 Barbarę Chrobak. Bednarz podczas konferencji prasowej wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego próbował zadać mu pytanie, a odciągany przez pracownika biura PiS, odpłacił mu rzutem judo i powalił na posadzkę. Ten sam Bednarz kilka miesięcy później okazał się jednym z głównych świadków wypadku. Jak twierdził, udzielał Wójcikowskiemu pomocy razem z ratownikami medycznymi.
Na tym samym posiedzeniu Sejmu, podczas którego doszło do incydentu z „dżudoką” (Bednarzem), zupełnie bez echa przeszło wystąpienie Wójcikowskiego, który z sejmowej mównicy krytykował założenia ustawy hazardowej, które dotyczyły automatów do gier, tzw. jednorękich bandytów. Poseł twierdził, że Totalizator Sportowy nie poradzi sobie w roli monopolisty, a straty poniesie przez to Skarb Państwa. Po wielu miesiącach od tych słów, w rozmowie z portalem wPolityce.pl, Tomasz Rzymkowski z Kukiz’15 powiedział, że obawy jego byłego klubowego kolegi były uzasadnione. Bo choć założenia były takie, że polskie spółki będą produkować automaty, które potem będą gwarantowały wpływy do budżetu państwa, to do tej pory to nie nastąpiło, a z taśmy produkcyjnej nie zjechał nawet jeden „jednoręki bandyta”.
Wznowienie śledztwa
Innym ciekawym wydarzeniem był fakt, że dwóch posłów Kukiz'15, którzy po Wójcikowskim zaczęli zajmować się kontrowersjami wokół ustawy hazardowej, również miało wypadek samochodowy. Tomasz Rzymkowski i Bartosz Józwiak wracali z zagranicznej wyprawy, gdy nagle w bok auta tego pierwszego, przy prędkości ok. 140 km/h, uderzyło inne. Samochód, którym jechali parlamentarzyści, uległ całkowitemu zniszczeniu. Nikomu nic się nie stało, ale według świadka, jeden z pasażerów zbiegł z miejsca zdarzenia. O tym wydarzeniu mówił w Polskim Radiu inny poseł K'15: – Niedawno jechałem samochodem z dwójką naszych posłów, którzy również zajmowali się sprawą ustawy hazardowej i mieli wypadek. W ich auto uderzył samochód, a osoby, które były odpowiedzialne za badanie wypadku zachowywały się dziwnie - Jerzy Kozłowski. W związku z tymi wydarzeniami, prokuratura uchyliła decyzję o zamknięciu śledztwa i na trzy dni je wznowiła. Niczego przełomowego jednak nie ustaliła.
Jak można było przypuszczać, prokuratura nie była w stanie wyjaśnić wszystkich wątpliwości wokół śmierci Wójcikowskiego. Już zawsze będą pojawiały się głosy zwolenników teorii spiskowych, którzy uważają, że śmierć posła nie jest tylko splotem nieszczęśliwych okoliczności, ale że ktoś się do niej przyczynił. Z rozmów z osobami z bliskiego otoczenia posła wynika, że w ostatnich dniach przed śmiercią był nieswój, podenerwowany, a wokół niego wyczuwało się atmosferę napięcia. Nieznane są tylko przyczyny tego zachowania, bo poseł był skryty i nie miał w zwyczaju dzielenia się z kimś tym, co aktualnie działo się w jego życiu zawodowym.
Nieoficjalnie
Jest jeszcze garść informacji, które nie zostały oficjalnie potwierdzone lub wyjaśnione, a które budzą kolejne wątpliwości. Gdy byłem gościem audycji "Kulisy spraw" w Polskim Radiu (można odsłuchać: https://bit.ly/2T2vXYJ), to usłyszałem, że w dniu wypadku, gdy Bednarz dzwonił podzielić się tą informacją, na antenę wpuściła go kobieta, która miała tego dnia dzień próbny. Był to jej pierwszy i ostatni dzień pracy (nie wiadomo z jakich powodów, możliwe, że po prostu szefowie nie byli z niej zadowoleni). Pytałem o to oficjalnie Polskie Radio, ale nie udzielono mi odpowiedzi.
Gdy będąc jeszcze dziennikarzem Rzeczpospolitej napisałem artykuł o ustawie hazardowej, w którym oprócz jej zagrożeń, informowałem również o tym, że dociekliwie zajmował się nią Wójcikowski, co może być tropem wartym uwagi. Kilka dni po publikacji odezwał się do mnie znajomy dziennikarz, który powiedział, że zaczął dopytywać w różnych źródłach o tę ustawę. Tuż po tym miał niegroźny wypadek samochodowy. Gdy wyjeżdżał z domu, z garażu, miał stłuczkę, bo okazało się, że jego auto ma niesprawne hamulce. Później okazało się, że zostały uszkodzone. - To wyglądało jak ostrzeżenie, tak to odebrałem - mówił mi wtedy. Czy mówił prawdę? Nie wiem, ale nie mam powodów, aby mu nie wierzyć.
Wszyscy pewnie słyszeli o śmierci dziennikarza Sebastiana Rybarczyka. W rozmowie z jednym z posłów, który zajmował się ustawą hazardową, usłyszałem, że Rybarczyk również intensywnie interesował się tą ustawą. Według relacji posła, który go znał, dziennikarz - mówiąc delikatnie - nie stronił od napojów wysokoprocentowych, a gdy przebadano jego krew, to okazało się, że nie ma w nie alkoholu.
Sam też miałem nietypową sytuację, gdy na początku zacząłem ujawniać różne nowe informacje na temat wypadku posła Wójcikowskiego. Kiedyś zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna, niby z troską, który powiedział, że najlepiej jak dam sobie spokój z tym tematem, bo "ci ludzie mnie zabiją". Nie wiem czy to była faktycznie troska czy zawoalowana groźba. Rozmowa telefoniczna nie nagrała się, a później już nigdy nie miałem kontaktu z rozmówcą. Nie przestałem pisać o sprawie. Żyję.
Marcin Dobski
▪ Warszawiak ▪ Dziennikarz: Wprost, Sieci, Rzeczpospolita, Polska The Times/AIP24 ▪ marcindobski83@gmail.com
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka