Spełniając marzenia "lilaczka"............, mówisz - masz :))))
Zapewne dla wielu, termin przodownika pracy ma skojarzenia oczywiste i chyba jednak pejoratywne, gdyż kojarzy się z epoką, którą trudno nazwać minioną, ponieważ III RP jest jej kontynuatorką.
Najpierw jednak przytoczę „wikipedyczną” definicję terminu przodownika, żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości o co (kogo) chodzi:
Przodownik pracy(w ZSRR "stachanowka")-tytuł przyznawany w okresie PRL pracownikom znacznie przekraczającym normy przewidziane do wykonania. Początkowo pojęcie to przede wszystkim dotyczyło pracowników fizycznych, później je znacznie rozszerzono i taki tytuł mógł otrzymać inżynier często zgłaszający wnioski racjonalizatorskie (przodownik racjonalizacji), rolnik wprowadzający jako pierwszy w okolicy mechanizację i stawiający na produkcję wielkotowarową (przodownik mechanizacji).
Tyle definicja podstawowa.
Współzawodnictwo pomiędzy pracownikami oraz całymi brygadami było sprawą oczywistą. W celu porównania osiągnięć, operowano procentami normy. Wprowadzając współzawodnictwo pracy oraz tytuły przodowników, wzorowano się na radzieckich doświadczeniach. Ten socjalistyczny wyścig pracy polegał na kilku- lub nawet kilkunastokrotnym przekraczaniu wyznaczonych norm i wymuszał ciągłe podnoszenie norm wszystkim pracownikom. Komunistyczna propaganda wykorzystywała postacie przodowników pracy do manipulowania ludźmi i tworzenia kłamliwego obrazu rzeczywistości.
Krążąc po Salonie, zauważyłam pewne analogie i nasunęły mi się skojarzenia związane właśnie ze współzawodnictwem socjalistycznym. Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że wzorce przodownika pracy socjalistycznej są cały czas aktualne, szczególnie tu. Trudno nie zauważyć, że niektórzy z uczestników portalu wykonują po kilkaset procent „normy”(?). Z tym, że kiedyś taki przodownik był „portretowany”, wyróżniany i nagradzany. Dla prostych ludzi był to na pewno powód do dumy. A dziś, a tu, to przodownictwo wynika…….. nie wiem z czego, z parcia na szkło? Bo jeżeli nie z tego powodu, to nie wiem z jakiego. A może to wynika z samodyscypliny i narzuconego sobie przez autora obowiązku do pracy pod normę, nawet bez przymusu i konkretnego celu. Ale uzasadnienie to byłoby za proste i jest za proste. Najlepiej gdy każdy zastanowi się nad tym sam. Muszę przyznać jednak, że natrafiając w ciągu dnia na kilka tekstów tego samego autora, czuję po prostu znużenie i nudę, gdyż wiem czego mogę się spodziewać, a niekoniecznie akurat tego oczekuję. Przewidywalność niektórych nadgorliwców z manią niedoścignionego gwiazdorstwa graniczy z infantylnością. O nudzie już wspominałam.
I tak sobie myślę, że te moje skojarzenia nie są chyba wcale takie nieuzasadnione biorąc pod uwagę fakt, że epoka , którą uważaliśmy za minioną, trwa w najlepsze…….., a kontynuatorów, teraz bardziej "wyintelektualizowanych", jak widać nie brakuje:)
Ale może to tylko ja mam takie skojarzenia?:) Z góry zaznaczam, że nie zazdroszczę sukcesów na tej niwie, ponieważ jestem zbyt leniwa, żeby pracować dla bicia rekordów, a nudzić się nie lubię.
Inne tematy w dziale Rozmaitości