Warszawa liczy dziś ok.2 milionów mieszkańców. Mieszkańcy stolicy, to głównie ludność napływowa. Jakoś tak się składa, że do tej nowoczesnej, współczesnej Warszawy zupełnie nie mam sentymentu i podejrzewam, że chyba nikogo to specjalnie nie dziwi. Nie jestem co prawda z Warszawy, ale moja mama, babcia i trochę dalsza rodzina wywodzi się z Warszawy i okolic. Mnie sentyment pozostał do "starej" Warszawy, tej odbudowanej po wojnie, zanim zaczęły wyrastać w niej szklane domy, a ulice zaroiły się od wielokulturowości - rdzenni warszawiacy są już tylko jakimś nikłym procentem w populacji tego miasta.
W kwietniu odbędą się u nas wybory do samorządów i prezydentów miast. Właśnie dowiedzieliśmy się o pierwszych kandydatach w wyborach na prezydenta Warszawy - PiS wysunął kandydaturę Tobiasza Bocheńskiego, natomiast PO trwa przy Rafale Trzaskowskim.
I właśnie w związku z tym mam pewne wątpliwości co do decyzji Prawa i Sprawiedliwości. Co prawda rozumiem, że "świeża krew" w tych wyborach jest potrzebna, by podjąć rywalizację ze znudzonym pracą i angażowaniem się w sprawy stolicy - Rafałem Trzaskowskim. Tyle tylko, czy musiała to być kandydatura T. Bocheńskiego, człowieka młodego, jak już widać, z klasą, wykształceniem i doświadczeniem urzędniczym. Czy ktoś taki jest właściwym kontrkandydatem dla starego politycznego, pozbawionego wszelkich skrupułów, wyjadacza, jakim jest Trzaskowski?
Rozumiem, że w zamyśle PiS-u, zdobycie prezydentury w Warszawie miałoby być odskocznią do startu w wyborach na prezydenta Polski. Ale co w przypadku porażki Bocheńskiego, która jest więcej, niż prawdopodobna. Czy to przypadkiem nie zamknie mu, a przynajmniej nie wyhamuje drogi do dalszej kariery?
Czy warto dla dzisiejszej Warszawy podejmować takie ryzyko?
Czy nie warto było trzymać tego asa w rękawie? Chyba, że nie jest to jedyny as.
Syzyfoptymista
Inne tematy w dziale Polityka