Myślę, że większość mych Czytelników zgodzi się z obserwacją, iż mamy obecnie problem z publiczną dyskusją. Nie idzie mi w tej notce o pospolite chamstwo wylewające się mediów. Ten smutny fakt zasługuje na odrębną refleksję. Chodzi mi o oczywiste kłamstwa i bzdury. Nie te dotyczące faktów, lecz te, zawarte w samym języku publicznej dyskusji. Czyli o kłamstwa językowe, narzucające fałszywy lub nonsensowny opis rzeczywistości. Kłamliwy opis, ustawiający oponenta politycznego do medialnego bicia.
Ruchy polityczne w Europie, które sprzeciwiają się zainicjowanej przez kanclerz Merkel polityce otwarcia Europy na nieograniczony napływ imigrantów nazywane są anty-imigranckimi. Lub ostrzej: ksenofobicznymi, rasistowskimi i faszystowskimi. Ten oczywisty nonsens bije po oczach z tysięcy artykułów i relacji medialnych opatrzonych takimi właśnie nagłówkami. W czym więc rzecz? A no w tym, że spór nie idzie przecież o: wszystkich lub nikogo. Nawet Merkel wycofała się z idiotycznych określeń " nieograniczonego napływu emigrantów", a nie znam żadnej liczącej się partii europejskiej wzywającej do niewpuszczania ani jednego emigranta. Nie ma więc żadnych anty-imigranckich partii Europie.
Spór idzie więc o rzecz inną. Nie o to, czy wpuszczać, czy nie. Tylko ilu emigrantów wpuszczać. Oraz kogo wpuszczać. Ale taka dyskusja jest nie na rękę tym, którzy chcą by emigrantów liczyć w milionach. Oraz by pochodzili z odległych Europejczykom kultur i religii. Dlatego też pani Merkel i jej koledzy wolą przenieść spór na poziom frazesów i epitetów, by nie mówić o realnych problemach, liczbach i zagrożeniach. Siebie ustawiają w roli championów humanizmu, a swych oponentów nazywają anty-emigracyjnymi nacjonalistami, ksenofobami, rasistami, etc. Epitetami i kłamstwami zapędzają swych oponentów na moralny margines. To gorzej niż sofistyka, kłamstwo i podłość. To głupota. Głupota, za którą przyjdzie nam wszystkim zapłacić. Jak za każdą głupotę.
Europa zasługuje na uczciwą dyskusję na temat polityki emigracyjnej. Dyskusji, która musi brać pod uwagę kilka oczywistych prawd.
Pierwsza to ta, że każde państwo ma prawo suwerennie decydować kogo wpuszcza na własny obszar i przyznaje mu prawo pobytu. Jeśli tego nie może dokonać, to nie jest już państwem.
Druga to ta, że każde państwo ma prawo określać, ( wedle własnego uznania ) jak wielu emigrantów jest w stanie przyjąć by podołały temu jego instytucje i służby.
Po trzecie, każde państwo ma suwerenne prawo decydować by nie przyjmować uchodźców lub emigrantów, których uznaje za potencjalne źródło zagrożenia dla swych obywateli.
Wydawać by się mogło, że wymienione powyżej zasady są banalnie oczywiste. Też tak uważam. Dlaczego więc nie są respektowane w publicznej debacie? Dlaczego debata ta nie koncentruje się na konkretach, ilu? kogo? gdzie? i kiedy?
Ano dlatego, że wówczas realne argumenty miałyby szansę zaistnieć w dyskusji. A taka dyskusja byłaby bardzo niewygodna dla tych, którzy chcą napływu milionowych rzesz emigrantów. Trzeba by podać argumenty. Z tym byłoby kiepsko. Nie można się przecież przyznać, że idzie o rozbicie państw narodowych. Na to za wcześnie. Nie ten etap. Lud mógłby się obudzić i powiedzieć: basta!
Łatwiej zaś po prostu kłamać. Kto się sprzeciwia naszym zamiarom jest rasistą i faszystą. I takimi z definicji są wtedy " partie anty-emigranckie". Te, których praktycznie nie ma.
Inne tematy w dziale Polityka