Dzisiaj po raz 257 prezydent Macron rozmawiał telefonicznie z Putinem. I po raz 257 wezwał - tak przynajmniej twierdzi rzecznik francuskiego prezydenta - do zaprzestania walk na Ukrainie.
Z ta liczbą 257 - to rzecz jasna "licencja poetica" - ale nie w jej dokładności rzecz. Idzie o coś innego, o to mianowicie czy jest jakaś granica błazenady i żenady, której Macron nie byłby w stanie przekroczyć?
Ja rozumiem, że on ma wybory za pasem i próbuje odgrywać "męża stanu" i " światowego przywódcę". Nawet lansuje się na Zełeńskiego w sesji zdjęciowej. Ale są granice kiczu. Mężem to może i on jest, ale swojej żony, wyłącznie. A z tym przywódcą światowym, to powinien wiedzieć, że rola żaby w kuźni też już jest zgrana do szczętu. Po jaką więc cholerę robi z siebie żałosnego błazna?
Inne tematy w dziale Polityka