Wielu komentatorów na S24 bardzo martwi to, iż ich zdaniem, Polska ma obecnie mało do powiedzenia w EU. Piszą oni, że zmiany w sądownictwie doprowadzą do tego, że co prawda z EU nas może i nie wyrzucą, ale będziemy mieć jeszcze mniej do powiedzenia w tej organizacji. A przecież, jak twierdzą, za rządów Tuska mieliśmy tam dużo do powiedzenia, a nasz głos był słyszalny i liczył się.
No cóż, przyznam, że bardzo mnie to bawi. Jak każdy niezamierzony nonsens, opowiadany z namaszczeniem wartym "prawd zasadniczych". Przypomina mi to bowiem jedną z ulubionych anegdot R.Reagana. Brzmiała ona mniej więcej tak: " Amerykanin i człowiek sowiecki rozmawiają o wolności słowa. Amerykanin powiada, że on może wyjść na główną ulicę w Waszyngtonie i głośno mówić, że prezydent jest niemądry i niedobry. Człowiek sowiecki odpowiada, że u niego w kraju jest dużo lepiej. On może nawet wystąpić w tv i mówić, że amerykański prezydent jest kanalią i krwiopijcą!"
I rzeczywiście, za "czasów Tuska", on sam i jego ministrowie mogli głośno i dobitnie popierać niemieckie inicjatywy,interesy i decyzje. Faktycznie, mogli krytykować amerykańskiego prezydenta, milczeć dyskretnie o NS2, popierać napływ emigrantów i obowiązkowe kwoty.Ba, mogli nawet grozić Polsce karami i domagać się zmian polityki polskiego rządu. Ten ich głos był tyle słyszalnym co i cenionym. Człowiek sowiecki byłby z nich dumny.
A ja ze swej strony wolałbym, aby milczeli, jeśli jedyne co mieli i mają do powiedzenia, to powtarzanie sloganów płynących z Berlina lub Paryża. Choćby tylko dlatego, że Berlin i Paryż mogą i mówią za siebie same.A my Polacy, mamy własne - polskie interesy i nasze własne poglądy.
Inne tematy w dziale Polityka