
W dalekim kraju żył biskup, który jako młody człowiek objął rządy nad swoją diecezją. Był to kapłan niezwykłej gorliwości w zwalczaniu wszelakiego występku, szczególnie zaś wykroczeń przeciwko cnocie czystości. Tępił i zwalczał nie tylko każdy grzech w tej materii, ale także każdą okazję do grzechu. A trzeba rzec, że miał on niezwykłe zdolności dostrzegania tychże okazji ta m, gdzie nikt inny ich nie widział.
W kazaniach i listach pasterskich gromił karczmy, tancbudy, plaże i baseny. Nakazywał swym wiernym nosić odzież zakrywającą całe ciało oprócz dłoni i głowy. Nauczał, że stroje odsłaniające więcej są nieprzyzwoite i prostą drogą prowadzą do grzechów nieczystych. Grzmiał, ze basen, plaże i potańcówki to świątynie szatana i nikt, kto do nich uczęszcza, czystym nie pozostaje. Wielu użytkownikom tych miejsc, którym nigdy wcześniej w czasie korzystania z nich nie przyszły do głowy żadne sprośne skojarzenia, teraz zaczęły sie pchać do głowy nieprzystojne myśli. Część z nich nawet zaczęła ulegać rozpuście, niekoniecznie umiarkowanie.
Innych kazania i listy biskupa zniesmaczały, jeszcze innych nudziły. Tak, czy inaczej z roku na rok było w krainie coraz mniej basenów, plaż i tancbud, a z drugiej strony coraz bardziej pustoszały kościoły. Jedni odchodzili do sekt, drudzy obojętnieli religijnie.
Biskupowi nie wystarczało, ze sam nauczał monotematycznie, zaczął tego wymagać od swoich kapłanów. Niektórzy posłusznie to zaakceptowali, ale większość nie była zadowolona. Część wyjechała na misja, część wstąpiła do odległych klasztorów, część porzuciła swój stan. Kurczyła sie też garstka kleryków w seminarium, aż po pewnym czasie trzeba je było zamknąć.
Po trzydziestu latach nie było już w diecezji ani jednej karczmy, ani jednej plaży i ani jednego basenu, ale rozpustników nie tylko nie ubyło, ale wręcz przybyło. Wielu bowiem było takich, którzy w natłoku spraw nie mieli okazji myśleć o rozpuście, a pod wpływem słów biskupa zaczęli to czynić.
Jedynym człowiekiem, któremu ta obsesja zdawała sie służyć był sam biskup. Był bowiem tym, co uważał za swą misję tak pochłonięty, ze ząb czasu miał do niego znacznie mniejszy przystęp, niż do innych ludzi. Dzięki temu żył aż trzysta lat. Gdy umierał, w jego diecezji została juz tylko garstka wiernych i ani jednego kapłana. Nie miał więc kto odchodzącemu biskupowi udzielić sakramentów, toteż skonał on bez nich, a pochowali go urzędnicy państwowi.