Artur Rumpel Artur Rumpel
57
BLOG

Między Proćpakiem a plebanem

Artur Rumpel Artur Rumpel Kultura Obserwuj notkę 1
Ołtarz

 

Beskidzka wieś o której chcę dzisiaj pisać stała się sławna już na przełomie XVIII i XIX stulecia dzięki grasującej w jej okolicach bandzie zbójców, dowodzonej przez niejakiego Jerzego Proćpaka, właśnie z tej wsi rodem się wywodzącego. Zbójcy tak się w okolicy dali we znaki, ze władze austriackie w 1795 roku użyły wojska do likwidacji bandy. Na rynku sąsiedniego miasteczka powieszono dwudziestu jeden mieszkańców tejże wsi. Wydarzenia te weszły do pieśni i przysłów. Na pierwszy ślad takowych natrafił trzy dekady po krwawej rozprawie, wybitny folklorysta polski Kazimierz Wójcicki, który zanotował, ze mowa w nich o wsi, której mieszkańcy górale zabijali i łotrowali, dopóki surowe kary i szubienice, które dotąd jeszcze stoją, nie uskromiły bezprawiów. A pieśń ludowa zapisała skutek tych drakońskich kar w sposób następujący:


Taka straszna medycyna tyle też sprawiła,

Że od tego roku cicho, las i góra czysta

Ani słychać o rozboju u góralów, ani o rabunku,

Każdem wisi na pamięci te wielkie lamenty.


Odtąd już żadnych zbójów w tej okolicy nie słychać. W międzyczasie wieś stała się miejscowością turystyczną. Może się poszczycić kilkoma ciekawymi szlakami turystycznymi, pieszymi i rowerowymi oraz niewielkim wyciągiem narciarskim. Różni się jednak zasadniczo od innych turystycznych miejscowości w tej okolicy. Chociaż bowiem liczy trzy tysiące mieszkańców, a w sezonie, dzięki turystom ta liczba się podwaja, to nie ma w niej lokali gastronomicznych: karczem, restauracyj, kawiarń, nic. Skoro już jesteśmy w ludowym klimacie, to dla opisania tej sytuacji strawestuję weselną przyśpiewkę:


Co to za wesele, co na nim nie grają

Co za wieś góralska, co w niej knajp nie mają.


Nawet pamięć sławetnego zbója na tym braku lokali cierpi, bo „Jadło Proćpaka” można spożyć w karczmach miasteczka, w którym został pozbawiony żywota, nie sposób jednak tego uczynić w jego rodzinnej wsi. A jaka jest przyczyna braku szynków w owej wsi? Otóż tu właśnie dochodzimy do tytułowego plebana. Jak dwieście lat temu dzięki Proćpakowi, tak teraz wieś ta jest znana dzięki swojemu proboszczowi. Jest to kapłan wielce charyzmatyczny, występuje w telewizji nieraz, a znany jest z tego najbardziej, że z alkoholem walczy. Nie, nie wyraziłem się tu nieściśle, nie chciałem wcale napisać, że walczy z alkoholizmem, chciałem napisać właśnie to, co napisałem, że walczy on z alkoholem. Jemu zapewne wydaje się, że walczy z alkoholizmem, nie zmienia to jednak faktu. Walkę zaś swoją prowadzi na kilku frontach. Po pierwsze forsuje ideę bezalkoholowych wesel. Nie bez przyczyny więc, w przyśpiewce parę zdań wyżej do wesel nawiązałem. Pomysł jest delikatnie mówiąc dosyć ryzykowny. Oczywiście, „można się bawić bez alkoholu”, wiem, znam doskonale ten slogan alkoholofobów. Idąc tym krokiem, można robić wesela bez muzyki, bo w końcu bez niej bawić można się również. I tak dalej, i tak dalej. Dojdziemy w ten sposób do wesela bez wesela. Problem w tym że dla większości uczestników wesele bez wódki i grania jest wybrakowane. I z tego rodzą się niesnaski. Zapewne wielu młodych, omamionych przez nawiedzonego księdza usłyszy od swoich bliższych lub dalszych krewnych: Wyście się u nas bawili na prawdziwym weselu, a my u Was na wybrakowanym. Jest też inny aspekt tej sprawy. Na wsi, zwłaszcza zaś w górach muzyka i alkohol to magia, a tam się jeszcze w magię wierzy (choć oczywiście ta wiara też przeszła swoje transformacje). Kiedyś byłem na wernisażu rzeźby ludowej, co prawda dwieście kilometrów od tej wsi, ale też w polskich Karpatach. Artysta w mowie wstępnej zawarł takie słowa: A teraz to opijmy i ośpiewajmy, coby się nie rozwaliło. To samo, co stosuje się, nieco żartobliwie, do wernisażu, stosuje się, tym razem z całą powagą również do małżeństwa. Jeżeli związek małżeński, którego zawarciu towarzyszyło bezalkoholowe wesele, rozpadnie się ( a z samych praw statystyki wnosić można, że część tych małżeństw czeka taki los), to na pewno znajda się „życzliwi”, którzy przyczynę rozpadu będą upatrywać w braku „opicia”. I choć daleki jestem od wiary w magiczną moc „opijania”, to z drugiej strony nie posuwałbym się do całkowitego odmówienia im racji. A to dlatego, ze wspomniany wyżej „zgrzyt społeczny” związany zaburzoną równowagą towarzyską imprez i rewanżów, może pełnić rolę piasku w szprychach małżeńskiego pożycia. Jednych to wzmocni, a drugich zabije. Dlatego, choć nie mam nic przeciwko temu, aby wesela bezalkoholowe organizowali ci, którzy mają na to autentyczną ochotę i akceptację swych rodzin, bo oni są uodpornieni na te niedogodności i ich związkowi na pewno drobne swady z tego powodu nie zaszkodzą, to jednak jestem absolutnie przeciwny promowaniu tego modelu. Jeśli bowiem takie wesele zorganizują młodzi nieprzekonani do tej formy, a motywowani jedynie uległością wobec proboszczowskiego autorytetu, bez wątpienia odczują mniejsze lub większe negatywne skutki takiej decyzji.


Wesela to jednak nie wszystko. Wspominałem, juz, że w tej wsi nie ma lokali z wyszynkiem. Nie ma zaś ich dlatego, że proboszcz sobie nie życzy. A nie życzy sobie, bo widzi w nich przybytki promocji alkoholizmu, który jakoby zwalcza. Przyjrzyjmy się więc kilku tylko konsekwencjom braku knajp w góralskiej wsi. Po pierwsze, brak knajp to obniżenie turystycznej wartości miejscowości. Turyści mniej chętnie tu zaglądają, niż do tych wiosek, które posiadają stosowne zaplecze gastronomiczne. Oznacza to oczywiście mniejsze zyski górali, a co za tym idzie większy poziom biedy we wsi. A jak wiadomo bieda częściej otwiera na alkoholizm niż restauracje i kawiarnie. Po drugie, z braku knajp powstają alternatywne miejsca spożywania napojów alkoholowych. Pojawiają się one w pobliżu sklepów w których można takowe napoje nabyć. Koło jednego z tychże sklepów jest mały placyk, który zwłaszcza w niedzielę po kościele zaludnia sie konsumentami piwa, głownie panami w średnim i starszym wieku. Nieopodal jest wiata przystanku autobusowego przy mało ruchliwej drodze. Autobusy jeżdżą tam rzadko, a w weekendy wcale. Jednak wieczorami wiata jest pełna młodych ludzi, którzy nie czekają tam na autobus, tylko opróżniają butelki różnych trunków. A najciekawszy przybytek powstał na drugim końcu wsi. Tam, naprzeciw sklepu stoi, na wpół zrujnowana hala nieczynnego tartaku. Budynek nie posiada już od dawna drzwi, za to zostało na jego ścianach jeszcze kilka behapowskich tabliczek. Miejsce po maszynach zajął prymitywny stół i takież ławki. Praktycznie zawsze przesiaduje tam co najmniej kilku miłośników złotego płynu, nabytego wcześniej w tymże sklepie. I teraz pytanie, czym się różni sytuacja spożywania piwa, wina, czy wódki w kawiarni restauracji, czy choćby barze od sytuacji spożywania tych samych napojów na placu przed sklepem, we wiacie przystanku, czy w hali opuszczonego tartaku? Różni się, oczywiście, kontekstem kulturowym. Spożywanie napojów alkoholowych w lokalach uczy kultury picia i sprzyja wytworzeniu pewnych pozytywnych wzorców dla tej czynności. W lokalu, nawet najgorszym słychać jakąś muzykę, choćby z radia, napoje podawane są w adekwatnych naczyniach, a w większości takich przybytków także w adekwatnej temperaturze. Często są dostępne gazety, które można sobie poczytać przy piciu (spotkałem sie z tym wielokrotnie również w lokalach mocno podrzędnych, nie tylko w eleganckich kawiarniach, czy w barach MD). W końcu, co również bardzo ważne potrzeby fizjologiczne załatwia się w toalecie, a nie pod ścianą baraku. Tak więc jak widzimy, jeden model uczy kultury picia, drugi tylko picia. Czy więc brak knajp zmniejsza alkoholizm? Mocno wątpliwe.


Kolejnym elementem antyalkoholowej krucjaty plebana są nabożeństwa. W diecezji, do której należy ta parafia jest zwyczaj, że w pierwszą niedziele każdego miesiąca na Mszach nie ma kazań, za to po nich odbywa się krótkie nabożeństwo adoracyjne. Miałem okazję uczestniczyć w takowym wielokrotnie, co najmniej w tuzinie różnych parafii. Wszędzie treść nabożeństw ogniskowała się na uwielbieniu Najświętszego Sakramentu, poza tą jedną jedyną wsią. Tutaj comiesięczne adoracje poświęcone są walce z alkoholem. Wszystkie wezwania odmawianych na nich swoistych litanii traktują o alkoholu. Między innymi wierni muszą prosić o łaskę zostania abstynentami. Moim zdaniem jest to kpina z Pana Boga i nadużycie liturgiczne. Wątpię bowiem, by te ekstrawaganckie wezwania były zatwierdzone przez biskupa, tak jak tego wymagają kościelne przepisy. Ja w tych litaniach mniej widzę adoracji Boga i jego przymiotów, a więcej wywierania psychologicznego nacisku na parafian..


Życie pokaże jakie będą efekty beskidzkiej wojny z alkoholem. Staną się one widoczne za kilkadziesiąt lat. W mojej opinii będą one opłakane. Proboszcz nie zlikwiduje alkoholizmu w swojej parafii, tylko zepchnie go do podziemia. A alkoholizm funkcjonujący w podziemiu jest znacznie groźniejszy niż ten jawny. Szczególnie narażeni są młodzi ludzie, którzy swoją inicjacje alkoholową będą przeżywać nie w strukturach picia kontrolowanego, ale w podziemiu, bez społecznej kontroli. Maja oni dużo większą „szansę” na stoczenie się w alkoholizm, niż ich rówieśnicy ze wsi bez krucjat trzeźwościowych. Trzeba pamiętać, że nasza europejska cywilizacja nie opiera się na abstynencji, a na kontrolowanym piciu. Bez napojów alkoholowych cywilizacja europejska jest okaleczona. A okaleczona cywilizacja rodzi gorzkie owoce.

Urodziłem się w Rybniku 22 kwietnia 1975. Ukończyłem liceum w Wodzisławiu Śląskim (1994), farmację  w Sosnowcu (1999) oraz etnologię w Cieszynie  (2004). Jestem więc farmaceutą i antropologiem kulturowym. Mam wspaniałą rodzinę - żonę i dzieci. Przez lata nieregularnie publikowałem w różnych czasopismach i na rozmaitych stronach internetowych. W ostatnich latach skupiam się na blogowaniu. Mam też na koncie dwie wydane książki- "Religia w Polsce" (2010) oraz "Ludzie i religie w Polsce" (2012). Od kilku lat skupiam się na prowadzeniu blogów i szukam wydawców dla kolejnych książek. O kulturze piszę pod adresem https://svetomir.home.blog/, tu zaś piszę głównie o polityce. 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura