
Nad tematem, który dzisiaj chcę poruszyć zacząłem się po raz pierwszy zastanawiać pięć lat temu, po tygodniowym pobycie w słonecznej Italii. Wróciłem zaś do tych rozważać całkiem niedawno, po zrobieniu zakupów na stacji benzynowej jednej z wiodących ogólnokrajowych sieci, należącej nota bene do międzynarodowej korporacji.
Otóż na stacji tej, oprócz paliwa, akcesoriów samochodowych, napojów alkoholowych i bezalkoholowych, słodyczy, hot-dogów, prasy, płyt z muzyką, prezerwatyw i filmów pornograficznych, można kupić breloczki z wizerunkiem nie kogo innego, ale znanego komunistycznego ludobójcy i lewackiego bożka Ernesto „Che” Guevary. Jest to dla mnie zaiste ogromny paradoks, że promowaniem wizerunku tego potwora w ludzkiej skórze, zajmuje się jedna z międzynarodowych korporacji, które są ulubionym celem werbalnych i innych ataków ze strony wyznawców tego idola.
A co takiego widziałem pięć lat temu we Włoszech, że mi się z dzisiejszym benzynowych kultem czerwonego mordercy skojarzyło? Otóż w naprawdę licznych sklepach, zarówno specjalistycznych enotekach, jak i zwykłych spożywczakach widziałem serię prostych (odmian merlot i cabernet sauvignon) win pod wspólną nazwą :"Vino della storia" ( o ile nie zrobiłem błędu w pisowni, bo piszę z pamięci, a włoskiego nie znam). Na etykietach widnieli tacy panowie jak: Duce, Hitler, Stalin, Lenin, Fidel, Che i nie wiadomo z jakiej paki ... Bob Marley. Wina te zresztą są we Włoszech popularne do tej pory, produkują je najczęściej małe, rodzinne wytwórnie z północnych części kraju. W zeszłym roku przez włoskie sądy i łamy prasy przetoczył się spór na ten temat, sprzedaż tych win była chwilowo wstrzymana, ale po krótkim czasie została przywrócona.
Tego samego roku, może dwa miesiące później odwiedziłem krakowskie Sukiennice. Wśród różnych wytworów sztuki ludowej, paraludowej i pseudoludowej, można też było znaleźć matrioszki, na których, w miejsce rosyjskich bab widnieli: Lenin, Stalin i Saddam Husajn. Ten ostatni zapewne dzięki temu, że były to pierwsze miesiące ostatniej wojny w Zatoce Perskiej, Saddam już się ukrywał, krążyły o nim legendy, był postacią jak najbardziej poruszającą wyobraźnię.
Co łączy breloczek z Guevarą i flaszkę z Hitlerem? Obydwa te dziwaczne artefakty są przejawami specyficznego, można powiedzieć patologicznego popkulturowego kultu ludobójców. Choć w zasadzie można mówić nie tyle o kulcie, co o pewnej niezdrowej fascynacji. Wszystkie podane wyżej przykłady tejże fascynacji należą do zakresu zjawisk, który moglibyśmy określić jako sztukę bazarową. Jest ona zjawiskiem niejako równoległym do literatury bazarowej, która święciła triumfy głównie w dwudziestoleciu międzywojennym. Literatura ta wyraźnie odróżniała się od tej nazwijmy ją księgarnianej, nasyceniem tematyką skandaliczno-sensacyjną i między innymi właśnie swoistą fascynacją zbrodnią i zbrodniarzami. Tę tradycję w naszym swojskim wydaniu kontynuują magazyny „detektywistyczne” ze szczegółami opisujące zbrodnie i występki w wykonaniu łotrów krajowych i zagranicznych. Zasadniczo do tego samego nurtu, aczkolwiek w wersji importowanej, która ewoluowała głównie na Wyspach Brytyjskich, należą tabloidy i znaczna część kolorowych tygodników.
Współczesna wersja europejskiej cywilizacji, podobnie zresztą jak na przykład średniowieczna, po części tylko opiera się na mówionym, czy pisanym słowie (w odróżnieniu na przykład od cywilizacji żydowskiej), w znacznie większym zaś stopniu na obrazie. Oczywiście, brukowa prasa też na tym bazuje, obrazu tam znacznie więcej niż tekstu, niektórym pismom zdarzało się nawet uciąć artykuł w połowie, byle zdjęcie zmieściło się całe. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by do odbiorców docierał również przekaz czysto obrazkowy. Tu prym wiedzie telewizja, ale swoje trzy grosze ma do powiedzenia również sztuka. Nie mam tu zasadniczo na myśli sztuki w węższym znaczeniu, czyli na przykład malarstwa i rzeźby, ogólnie rzecz biorąc tego wszystkiego co się wystawia w galeriach. Oczywiście w tak rozumianej sztuce również Skandal w dużej mierze wyparł Piękno. Artyści tworzą dzieła skandalizujące licząc na większy rozgłos, a co za tym idzie większą sprzedaż swoich tworów.
Ja jednak mam na myśli głównie dział sztuki użytkowej zwany designem. Używa się też czasami polskiej nazwy tej dyscypliny, mianowicie „wzornictwo”, jednak sami designerzy uważają, że jest ona nieadekwatna. Tak, czy inaczej, chodzi o sztukę użytkową, w której mieszczą się nasze breloczki, matrioszki i etykietki od wina. Oczywiście, nie cała sztuka designerska jest skandalizująca. Wręcz przeciwnie, większość jej wytworów mieści się w tradycyjnych kanonach estetycznych.
Skandalizująca tematyka dominuje w nurcie bazarowym. Wywołanie skandalu ma poprawić sprzedaż miernego zazwyczaj produktu. Kiedyś, żeby taki efekt osiągnąć, wystarczyło na breloczku, czy długopisie gołą babę umieścić. Dziś, gdy erotyka wróciła na swoje miejsce w głównym nurcie kultury, żadnego skandalu już by to nie wywołało. Dużo lepszy efekt dają ludobójcy. W Polsce nie da się na produkcie umieścić Hitlera, bo konsekwencje ze strony aparatu represji byłyby dużo surowsze niż w słonecznej Italii. Ale taki Stalin, Lenin, czy Guevara, a nawet Husajn nadają się akuratnie. Ani policja ani prokuratura nie traktują propagowania komunizmu równie poważnie jak nazizmu, mimo, ze artykuł 256 Kodeksu Karnego za propagowanie jakiegokolwiek ustroju totalitarnego przewiduje karę do dwóch lat pozbawienia wolności. A niektóre z tych postaci są wręcz modne, zwłaszcza wśród lewicującej części młodzieży.
Nie jest więc niczym niezrozumiałym, ze niektórzy producenci promują swoje wytwory za pomocą skandalu, czy tylko pewnego podniesienia poziomu emocji, związanego z wizerunkami ludobójców. Dziwi natomiast co innego. Nie mogę pojąć jak to jest możliwe, że w promowanie wizerunków komunistycznych morderców, zaangażowała się duża, międzynarodowa korporacja. Przecież jej prezesi nie mogą nie zauważać tego, że część nabywców wisiorków z Guevarą, rzeczywiście głęboko nasiąka komunistyczną ideologią. Istnieje poważne ryzyko, że ci młodzi bolszewicy prędzej, czy później zaczną, wzorem swoich idoli, mordować kapitalistów. Po ludzi z zarządu tejże korporacji też mogą przyjść. Znów jest tak, że niektórzy, zgodnie ze słowami Lenina, sprzedają potencjalnym mordercom sznur, na którym ci chcą ich wieszać.