Za czasów poprzedniego ustroju swoboda dociekań i ustaleń naukowych była w naszym kraju poważnie ograniczona. Szczególnie dotkliwie było to odczuwalne w pierwszej powojennej dekadzie, kiedy to wszelkie badania naukowe były podporządkowane doktrynie marksizmu-leninizmu. Wydawać by się mogło, że czasy te już dawno minęły i odeszły w niepamięć.
Tak jednak nie jest. Nie ma już co prawda Politbiura, będącego źródłem i stróżem obowiązujących dyrektyw, ale jego rolę z powodzeniem przejęły politpoprawne media. Choć nie stanowią one oficjalnej władzy państwowej i są tylko nieformalną "czwartą władzą" to egzekwować realizację ustanowionych przez siebie (a może raczej przez ich ukrytych mocodawców) norm potrafią równie stanowczo, skutecznie i brutalnie, jak komunistyczne tajne służby. Najdotkliwiej to ukazuje sprawa Dariusza Ratajczaka, który jest czytelnikom tego tekstu doskonale znana, toteż nie ma powodu, aby ją tu szeroko omawiać. Dość rzec, że w oparciu o wątłe podstawy oskarżono go o tak zwane kłamstwo oświęcimskie, a gdy nie ukorzył się należycie przed oskarżycielami, urządzono mu pokazowy proces, pozbawiono go zatrudnienia na Uniwersytecie Opolskim, uniemożliwiono podjęcie jakiejkolwiek pracy (pracownicy wiadomej gazety regularnie wykonywali zniechęcające telefony do pracodawców), którymi to działaniami wpędzono go w skrajną nędzę. W konsekwencji historyk utracił rodzinę i mieszkanie, musiał zamieszkać w samochodzie i w tymże samochodzie w maju bieżącego roku zakończył życie. Nie da się zresztą wykluczyć i tego, że ktoś mu pomógł umrzeć. Jego los ma być przestrogą dla tych wszystkich, którzy w swoich dociekaniach naukowych ośmielają się lekceważyć zasady politycznej poprawności. Innym niepokornym historykom: Markowi Janowi Chodakiewiczowi, Sławomirowi Cenckiewiczowi, czy Pawłowi Zyzakowi mainstreamowe media wytykały najróżniejsze błędy merytoryczne i warsztatowe, tak rzeczywiste, jak i urojone (tego ostatniego dodatkowo pozbawiono możliwości podjęcia pracy w wyuczonym zawodzie), podczas gdy historykom politycznie poprawnym wybacza się bez mrugnięcia okiem dużo grubsze nieprawidłowości. Dla przykładu, bałamutną i pełną najzwyczajniejszych bredni książkę Jana Tomasza Grossa "Strach" w głównonurtowej prasie wynoszono pod niebiosa, podczas gdy znacznie od niej lepsza praca "Po zagładzie" Chodakiewicza, pod pretekstem znalezienia w niej kilku drobnych błędów merytorycznych, została zmieszana z błotem i uznana za zupełnie bezwartościową. Podobnie jest z Pawłem Zyzakiem. Zarówno on, jak i Gross pracują tą samą metodą, zaimportowaną do historii z nauk społecznych, a opartą na świadectwach ustnych. W przypadku Grossa metoda ta jest wychwalana jako nowatorska i przełomowa, w przypadku Zyzaka zaś jest odsądzana od czci i wiary jako dyletancka i nienaukowa. Przykłady tego rodzaju można by mnożyć bez końca.
Do niedawna obszar zainteresowania tych samozwańczych strażników ludzkich umysłów ograniczał się zasadniczo do nauk historycznych i społecznych i na inne tereny wypuszczali się rzadko, co oczywiście nie oznacza, że nie czynili tego wcale. Ostatnimi czasy jednak znacznie poszerzyli front i coraz śmielej poczynają sobie w naukach medycznych. Okazuje się, że również w tej dziedzinie mogą istnieć wyniki badań niepoprawne politycznie. Pod koniec października byliśmy świadkami bezprzykładnej nagonki na wybitnego neonatologa, profesora Janusza Gadzinowskiego, wielkopolskiego konsultanta wojewódzkiego w tej dziedzinie i szefa uniwersyteckiej kliniki. Władza uczelniane i wojewódzkie, poszczute przez media zastanawiały się nad możliwością jego ukarania. Uczony ów medyk tym się naraził medialnemu lewactwu, że raczył się wyrazić negatywnie o procedurze zapłodnienia metodą in vitro, a co gorsza przytoczył na poparcie swojej opinii poważne medyczne argumenty. Na podstawie wieloletnich obserwacyj i badań doszedł mianowicie do wniosku, że metoda ta niesie ze sobą spore ryzyko poważnych komplikacyj. Do najczęstszych należą ciąże mnogie i będące ich bezpośrednią konsekwencją przedwczesne porody. To akurat żadna sensacja, wręcz przeciwnie, jest to oczywiste dla każdego, kto choć trochę orientuje się w temacie i nie boi się samodzielnie myśleć. Profesor jednak powiedział jeszcze coś więcej. Wedle jego słów przy stosowaniu tej metody zwiększa się też ryzyko powstania u dziecka wad wrodzonych. A to dowodzi, że metoda ta nie jest taka wspaniała, jak ją się w mediach przedstawia. Największą zaś, z punktu widzenie marksmerdiów, jego zbrodnią było to, że oprócz argumentów naukowych użył także religijnych. Nie zaparł się swojej wiary i odważnie stwierdził, że jako katolik uznaje wszystkie poglądy Kościoła katolickiego. Jak wiadomo, w myśl lewackich zasad, lekarz, czy naukowiec nie mogą być ludźmi wierzącymi, a już na pewno nie mogą kierować się zasadami religijnymi w swojej pracy. Lewacy są skłonni tolerować religię tylko jako sprawę czysto prywatną. Każdą jej publiczną deklarację z całą stanowczością piętnują. Profesor Gadzinowski ośmielił się głosić prawdę, tak w sensie religijnym, jak i naukowym, dlatego teraz lewicowe media nie dadzą mu spokoju.
Urodziłem się w Rybniku 22 kwietnia 1975. Ukończyłem liceum w Wodzisławiu Śląskim (1994), farmację w Sosnowcu (1999) oraz etnologię w Cieszynie (2004). Jestem więc farmaceutą i antropologiem kulturowym. Mam wspaniałą rodzinę - żonę i dzieci. Przez lata nieregularnie publikowałem w różnych czasopismach i na rozmaitych stronach internetowych. W ostatnich latach skupiam się na blogowaniu. Mam też na koncie dwie wydane książki- "Religia w Polsce" (2010) oraz "Ludzie i religie w Polsce" (2012). Od kilku lat skupiam się na prowadzeniu blogów i szukam wydawców dla kolejnych książek. O kulturze piszę pod adresem https://svetomir.home.blog/, tu zaś piszę głównie o polityce.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie