Palce
Palce grabieją, co jest przyczyną paniki (lub grozy),
nieczułej na zamiejscowe znieczulenia. Sygnał boreliozy,
a może tylko przykład ciążenia zwykłego ku ziemskim
sprawunkom. Kto wie… Postawiwszy na romantyzm w ruletce,
co jak wiadomo od dawna – pomysłem jest kiepskim,
a tak zwany ogół w swej masie ruch ten waży lekce,
cierpimy. Czerń nocy jak zwykle nieco wyszlachetnia
profil widziany w lustrze, choć ginie straż przednia.
Dostatek mroku jak tama fale wzruszeń spiętrza,
które z wolna wnikają w kulistych lamp wnętrza,
pozwalając nazywać się niby psy lub koty
tytułami arii. Na kontynencie odległym
wiatr przetacza ziarno piasku – pusty dotyk,
który nie strzeże niczego, a przeciwnie – rzekłbym,
niweczy życia chęć tej czy tamtej rośliny o nazwie
nieprzetłumaczalnej – i nikt nie ma mu za złe.
O stanie zdrowia świata donoszą serwisy
bazujące od zawsze na tej samej kliszy.
Księżyc spłaszcza równinę – jeszcze bardziej ziemia
posłuszna jest dotknięciu. Bluszcz jak sznur pątników
nim skręci ku świątyni, idzie wzdłuż strumienia
i dopiero w ciemnych łodygach nurtu znika.
Świat otula się mrokiem niby czarną zawieją,
słowo w ustach marnieje i palce drętwieją.
Opuchlizna zejdzie, być może, grabienie ustanie
i będzie można spleść dłonie w modlitwie. Pytanie
o czas jak zwykle nie na miejscu – nie pogodzi
tych dwóch współrzędnych człowiek. Zakreślony
jest pewnie los: w nim głód, a w tym głodzie
sytość zakrzepłych tam co najmniej kilku niewiadomych.
Tylko kot w jednym z żywotów jak w dłoniach miejsce znajdzie
w tym lub innym stuleciu, na jasnej werandzie.
Dagerotyp
Wszystko wskazuje na to, że nasze losy toczą się w innych kierunkach, niżeli
układaliśmy to w marzeniach. Ten cały ogrom można wziąć za przyczynę, coś co nas
przerosło; i tak dobrze, że pod tym parasolem iść żeśmy umieli
stopą suchą jak popołudnia na opustoszałych od dawna peronach,
gdzie tylko duch podróży wzbity nad popękaną płytą. I tyle;
może jeszcze dłoń bezdomna zwisająca z ławki pod dziwnym kątem,
jakby skazywała na banicję z raju kochanków: wagon i lokomotywę,
skreślonych szybkim ruchem ręki w niezgodzie na jakikolwiek porządek.
Burza
Jeszcze tam wybrzmiewa jasność cegieł pod fałdami granatu
i ostatnie ze słońc przewierca bose stopy w rzemieniach sandałów,
gdy nieśmiały i ślepy kwitnie właśnie akord
burzy i suchy płomień wędruje jak świetlisty pielgrzym pomału.
Burza podnosi ziemię i zostawia białą, by po chwili
zaczernić tło. A ono wchodzi w ołów wody. Ciężkie
są oddechy obłoków zwieszonych na nabrzmiałej szyi
konia jak kamienne wytarte uprzęże.
W studniach przegląda się spłoszony ryk. Skrzydeł trzepot
naprężony łańcuch podnosi, brzęcząc w wiadrze półpełnym.
I dojrzewa piorun w szarym koszu jabłoni nad rzeką,
i co niespełnione może już się spełnić.
Inne tematy w dziale Kultura