Bracia
To jak to było: że jeden
przykładał dłoń do drewna,
a drugi do słowa?
Heblować belkę prościej
niż wygładzać zdanie?
Może na odwrót, kto wie.
Lub jednakowo ciężko,
pewnie powiedzieliby obaj: robota
jak robota. W bezruchu
tylko brzuch rośnie,
a marnieje duch.
No, ale potem drogi
jakoś się rozeszły.
Na suchym skrzypieniu brzóz
ich wspólna mapa pór roku.
Kronika
Szara zieleń tłumi westchnienie i nic się nie dzieje właściwie
takiego, co mogłoby być powodem uniesień czy zdziwień,
z gatunku każących ściągać brwi i udawać zaległą
niewinność. Uporczywie deszcz pada (pewnie w zastępstwie śniegu)
i ktoś przy bramie śledzi jego bieg i rychłe niknięcie w kałuży,
kryjąc głębokie wejrzenie w cembrowinie połysków. Naturze
ludzkiej właściwy jest trud, by z wiotkiej, nieświadomej materii
wywodzić drzewo wiadomości. Kolejny chesterfield
wypalony w połowie; coś jak rzut monetą:
zawsze będziesz stratny o orła lub reszkę. Dostrzegą,
że światło płonęło, osłaniane dłońmi?
To, co można, pamiętaj. Co się da – zapomnij.
Dom skrzypi, śpiąc, albowiem przytłacza go ciężar
tych niespodzianych wizyt; jego cień napręża
zależność między nami a kroniką w pyle:
czarno-białym zapisem tylu barwnych pomyłek,
na które bywaliśmy dość beztrosko ślepi.
Ziemię wiatr wstrzymuje w ciemnym szkle zakrzepły.
W otwartych drzwiach staję i sam nie wiem teraz,
co – dom oto czy przestwór – we mnie się otwiera.
Zieleń tłumi westchnienie i chyba nic więcej
się nie dzieje. Deszcz pada, zapewne w zastępstwie
śniegu lub cesarstwa: ślad znika co prędzej
po upadku. I koniec z początkiem się zwiera.
Poranek na północy
Podaje mu miskę z wodą,
rozgarnia mydliny. Podnosi,
pochyla się jakby chciała podarować mu
rozłożysty cień. On zanurza dłonie
i wtedy woda znowu
drży jak dawniej. Gdy skończy,
ona uniesie jego twarz
w miednicy opartej na biodrze
i będzie patrzeć
jak wsiąka w ziemię,
zostawiając na niej
same bruzdy.
Inne tematy w dziale Kultura