Greccy komuniści, komuniści włoscy,
warszawscy, paryscy, berlińscy.
W garniturach, dżinsach,
bluzach prostych jak zwierzęcy instynkt.
Przy dźwiękach
trąb, gwizdków, przy dźwiękach
techno. Płyną podskórną rzeką
przez miasta o wielu imionach.
Idą komuniści
w togach.
Idą z łańcuchem rozkołysanym.
Idą i idą.
Czerwoni, zieloni, czarni.
Religią im jest Troska.
Religią jest im Niepokój.
Idą współczująco w conversach,
lecą na czarodziejskich dywanach.
Wyciągają z historii wnioski
o państwowe dotacje.
Idą komuniści
z sierpami croissantów,
z młotkami z cienkiego plastiku.
Komunizują brydża,
komunizują makao,
słuchają ostrej muzyki,
czytają wiersze Mao.
Idą, tańczą, śpiewają:
miłośnicy światowego pokoju,
bojownicy o równouprawnienie,
wielopłciowi dyktatorzy.
Na dorodnych piersiach
wiecznie odpoczywa Che.
Smakuje mu espresso,
smakuje herbata z kolonii.
Oto prowadzą wnuki
szkielety komunistów:
dłuży im się już spacer;
jest wieczór i Europa śpi.
Kamienieją miasta pod śniegiem,
zamarza na kość hamburger.
Idą komuniści, krzyczą: „Gorzko, gorzko!”
i całują się ponad podziałami.
Inne tematy w dziale Rozmaitości