Zjawy
Bywa różnie. Czasami tulą się do światła,
gdy noc szczególnie zimna szumi w okiennicach,
żądając pamięci, jeśli nazbyt zbladła
w pośpiesznej modlitwie. I piją z księżyca.
Siedząc z nimi przy stole, odprawiając dziady,
nie odczuwasz lęku, bo gadasz sam z sobą.
Do oczu podnosisz kolejny upadek,
patrząc weń pod światło z rajskiego ogrodu.
Dziś są, znikną jutro, nie łamiąc konwencji
albo raczej prawa, któremu podlega
świat ten razem z tamtym. Nie trzeba nic więcej,
by bezpiecznie dopłynąć do drugiego brzegu.
Wiatr się kładzie przejrzysty na miejsca skaleczeń,
zasypując głęboki jar muzyką drżącą.
Aż sen przerwie nagły rumor w bibliotece,
gdy goście z półki w skórę cień oprawny strącą.
Portret
szedł mocnym krokiem; w ciepłym styczniu
zostawiał buty na widoku
i cezar ginął raz do roku
a więcej nic, dla siebie nic
prócz kart, trujących kurzy, z włóczki
szarych krawatów, wioseł żartych
przez sól epicką
sobie nic
szedł mocnym krokiem dudnił krok
na moście o szesnastu przęsłach
(a dokąd idzie pan a dokąd?
pytały dzieci z niskich klas)
wszystko zaś działo się w przededniu
był jeszcze czas był jeszcze czas
a on skulony w splocie płótna
znów wiedział więcej
w mazistej farbie przegnił sierpień
w oknie blejtramu krzyk wieczoru
teraz przymierzam jego stycznie
na piętach czując ciasny chłód
i ręka farbę zgarnia z nieba
oko za obłok tron za stół
Kamienie
Rosną kamienie w ogrodzie mym.
Wyczuwam je pod stopą.
Kamienie słońca. Świtu. Kamienie mgły.
Kamienie smutku. I mroku.
Kiełkują kamienie ze świątyń,
z paznokci, zamtuzów, z rzek ciemnych.
Kamienie z nieznanych lądów.
Z fraszki, z pieśni, z kolędy.
Wzrastają ciche. Zimne.
Gęste z tęsknoty za chlebem.
Rosną w ogrodzie. Rosną przy mnie.
Kamienie z moich żeber.
Inne tematy w dziale Rozmaitości