Pełny spichlerz
Lubię to zdjęcie, przez środek którego
płynie zielona rzeka. Lub, być może,
właśnie zastyga, bo nie sposób stwierdzić
ruchu żyjących fal. Jak włożyć ręce
w jej chore ciało i potem uzdrowić,
co znaczy znowu powołać do życia…
Widać więc tylko to, co ma być
widać; rzekę zieloną, rybaka na łódce,
który też pewnie czuje pożądanie
albo rozmyśla nad łyżeczką
tłuszczu, albo sekretne kreśli plany
ucieczki z domu niby Tomek
Sawyer. Gdzie to się dzieje? Jedyna
odpowiedź, że gdzieś tu blisko,
bliżej niż pragnienie. Ten szept
tajemnic; sądzą nas doczesne
rzeczy, wydają światu na kamienowanie.
Kaci w kolejce zdążyli posiwieć
albo zamienić w czułych fotografów.
Lubię, gdy toczy się ciemny nurt. Zdjęcie
zamyka wolno pomarszczoną zieleń,
więc pełny będzie na noc przyszłą spichlerz.
Śnieg tłumi kroki i dalej już nie ma
nic, co by godne było poświęcenia.
Żaden wiatr, żadna gorycz
Wskakują, tańczą w wodzie,
dziwują się sobie, ważkom
i gliniastej ziemi. Tam w górze
latawiec i już tylko słońce.
Na przemian grają w canastę i piją
sok z rzęsy wodnej i puchu. Ciała
wgryzają się w młodość, zagrzebują
w kamienistych chmurach.
Zagrzebują się w kamienistych
chmurach, ślepe dotykają
siebie nawzajem, jakby
dotykały drzew.
Świst pociągu owija się wokół
nich. Suche jest lato
i widne. Karmią się
sadzą góry pstre. Rzeka z nich płynie.
A jeśli zniknie, nic się nie odnajdzie.
Lecz teraz kąpiel. Ciężkie są korale
kropel na końskiej szyi. Utrudzone
tam tlą się jeszcze brzozy i topole.
Urwiska biała piana, zorany
śpiew wysokiego brzegu.
Twarz została w popiele, nie rozwiał
jej żaden wiatr, żadna nie zdjęła gorycz.
Inne tematy w dziale Rozmaitości