Dar lewitacji
Zobacz, czego nie doświadczyłeś.
Nie posiadłeś
daru lewitacji jak Józef z Copertino;
nie unosiły cię
siła ducha,
duch wierszy, poezja sławiąca kobiecość
i czyny bohaterów.
Zobacz, czego nie doświadczyłeś: plaży pełnej piasku i szczęścia,
za którą ciągną się wzgórza; i jeszcze
żeglugi na krze rzeką, wstecz, do źródła; słów mocnych
jak ziemskie przyciąganie.
Zobacz, czego nie doświadczyłeś, choć
tamten głos wciąż odbija się
od skalistego wybrzeża.
W ekstazie. W trwodze. Szykuje miejsce
na to, co nie stało się twoim udziałem.
Jest w tym pewna nadzieja, ale i niepokój.
Pragnienie i lęk. Lecz tego nie zaznałeś również,
choć żyłeś tu jak ryba
w ciężarze oceanu. Miasta przetaczały się
jak odcięte głowy potwora. Wznosiły się wieże
i dym przekraczał granice państwa wyobraźni.
A teraz widzisz.
Zobacz,
czego nie doświadczyłeś.
Stoisz twarzą do składu blach
Stoisz twarzą do składu blach,
Podniesiony
Na wysokość pierwszego piętra (to jedyne
Wywyższenie, jakie cię spotkało).
Pamiętasz datę i smakujesz tę porę roku wytrwale
Jak wino, miłość, książkę w tekturowej oprawie.
Litery odległych budynków nie układają się w zdania,
Są obce jak tragedie dzieciństwa: przestrzelona bramka,
Upadek i śmiech, gdy biegłeś po sadzie na oślep, ubłocony,
Ciężki; niezdarny pocałunek przy bramie
Do ogrodu; ziarno nagiego snu, którego nie widziałeś, ale tak bardzo pragnąłeś
Zobaczyć, by kiełkować wraz z nim. Stoisz przed falą o metalicznym smaku.
Nadeszła ta pora, przewidziałeś ją, wyliczyłeś, opisałeś
Z cierpliwością badacza, nerwem miłośnika gatunku.
Poddajesz się jej, zapominasz.
Jest już w tobie.
Z wnętrza
Jest dość ciemno i właśnie
dobywamy się z wnętrza,
przytrzymując za włosy. Cóż za
rażąca nieodpowiedzialność!
Jednym to wystarcza, ale innym
potrzebne są kilofy
i łomy wyważające
drzwi z dykty cienkiej jak
policzek pergaminu. Proszę
bardzo, w zasadzie nie ma
powodu, by się powstrzymywać.
Jedni tak mówią. Inni milczą.
Czy to możliwe, że wszystko
płynie z jakiegoś wnętrza?
Poukładane po bokach, równo – któż
jeszcze tak dba o porządek;
i to życie rzekomo dla nikogo.
Ulice są dymne, w sam raz
na ćwiczenia straży pożarnej.
Żółty wrzesień rozcina surowy miecz
o dwunastu stopniach uzależnienia;
powietrze rysuje plastry szkła, patrzy
na dym skapujący z warg kominów i zakaz
handlu po dwudziestej pierwszej.
Oto puszka pepsi, bohater wieczoru! Zimna
od grudniowego światła w lodówce
i bardziej promienna niż
uśmiechające się kędzierzawe dziecko.
Potem, kiedy nasycimy dłonie
zimnem, niech przyjdzie gorączka
(czy i ona przychodzi
z wnętrza ziemi?).
Skrzynka pocztowa czerwieni się
od ofrankowanych wzruszeń, jednak
pisk opon przeważa szalę
i ostrze powietrza opada z brzękiem,
wstydząc się swej niedawnej łaskawości,
swojego oka, a raczej
jego mokrego, ciepłego wnętrza,
które dało nam tyle pustki.
Światła na wietrze
Nie widziałem tego, dopiero
on pokazał mi
zakrzywionym palcem: spójrz,
kołyszą się światła
i mogą to być
porzucone żaglówki lub
oczy wilka. Wiedzieliśmy, ja i on,
że tak nie jest, a raczej
że nie może być; że wszystkie
żaglówki w tej chwili
mają swoich właścicieli,
a wilki są nazbyt przerażone
w swoim statecznym nieistnieniu.
Mimo to chcieliśmy wierzyć, że jest coś
najzwyczajniej w świecie
nierzeczywistego i że my
możemy to dostrzec,
zatrzymać wśród zielonych gałęzi,
a potem pokonać
jednym łopotem skrzydeł,
które uwierają
od samego patrzenia.
Inne tematy w dziale Rozmaitości