***
Spadnie deszcz. Miasta
wejdą głęboko w morze i
usną na powrót gotyckie rzeźby. Trębacze
przykryci szachownicą
będą śmiać się w rytm
stukania szklanych kopyt o śliski gościniec. Za plecami
wystygną kamienie probostwa i Mahler
rozbierze cię do snu. Schody
zejdą wolno na mokre podwórze, las
nie cofnie się o milimetr. Spadnie
deszcz, delikatne sylaby wilgoci.
Spadnie deszcz, ostatnia zasłona
cichego, szarego wstydu.
Zdarzenie
To się mogło wydarzyć
na krańcach pamięci
o istnieniu imperium;
pomiędzy Bieczem a Gorlicami; między
Gorlicami a źródłami Ropy; lub może
trochę na południe od Grybowa?
To się musiało wydarzyć tam, gdzie
rzeki tętnią cichą krwią i nie kończą się słodkie
jesienne popołudnia, granatowe od przeczuć.
On jechał budować cerkiew,
ona miała chodzić do cerkwi. Jej sukienka
była jak popiół, on w płóciennej
teczce miał szeroki chleb,
kiełbasiane berło i złote jabłko cebuli. Rower,
spętany łańcuchem, wyrywał się na wolność.
Na ich przelęknione szczęście patrzyły
okręty gór, zakotwiczone w ciemnej
zatoce. Kiedy dotykała muru z ciepłych kamieni,
jej dłoń zagarniała grudki światła, szorstkie drobinki życia.
– To się musiało zdarzyć – myślał, odchodząc
posiwiałą błotnistą drogą. W jednej ręce płócienna
torba z insygniami. W drugiej ciepła dłoń
dziewczynki, niewiedzącej, że stąpa po gliniastym pokładzie
statku, który właśnie podnosi kotwicę.
Buty
Buty, mówił, zawsze powinny mieć duszę.
Te miały widać duszę rogatą:
Obdarły cienkie, długie stopy,
Jakby przez śmiertelny sen mściło się
Biedne bydlątko. Cholewki sięgały
Za rok dwudziesty. Obcasy
Ryły suchą łąkę, by zmienić ją w nieśmiertelny cmentarz.
Glina w spodzie była tłusta. Czubki butów
Skierowane ku niej, ku dołowi, ku piekłu, jak mówił.
***
Wszedłem po pas
w płynny asfaltowy czerwiec. Kosa
była ciężka. Potrzebujemy
kogoś, kto zna się na rzeczy,
i silnych ramion,
chcesz spróbować?Jeśli
wszyscy chcą być Abrahamami,
mogę wziąć na siebie
rolę Izaaka. A może
jest odwrotnie? Może
lęk przed życiem daje się
bardziej we znaki? Przed deszczem
chroniła mnie wiata
usychającej nocy. Czekałem
aż piorun rozłupie czereśnię
na połowy. Nic się nie stało. Zakopałem
pod drzewem kosę
i resztki jedzenia. Żeby powrócić.
Chmury napływały, opatrując
poranioną ziemię. Przewiązałem nimi
skaleczony policzek
suchej, odwróconej wczoraj, skiby.
Było pusto
i cicho. Tylko rzeka
wdzierała się szumnie w dal,
przetaczając czerń
w ciało innego świata.
Inne tematy w dziale Rozmaitości