Na domu z kamienia fala
przesuwa ciężki cień i za oknem
zaraz robi się więcej miejsca
dla zmarłych i zaginionych.
W kamiennym lustrze tańczą
sprężyści, ogoleni.
Słońce, skulone na ganku
w kucki, zagryza cudze wargi.
Wiatr lekką ręką sypie w rany lądu sól,
głucha sofa drży, fotele chrome, kredens ślepy.
Rośnie bochen przeznaczenia
i trzepocze chorym skrzydłem pusta w środku mewa.
W kamiennym domu nad morzem
pająki szkicują mapę
wiecznego odwrotu. Niewiele
im trzeba, by odejść stąd na zawsze.
Nić przeraźliwie srebrna
przyszywa morze do brzegu.
Zalepmy oczy pajęczyną,
żeby móc na to wszystko jeszcze patrzeć.
Dom z kamienia odsłania
nagie ramię, rozplata nocy ręce.
Oto łódki, chude, oszalałe
psy, płyną tam, gdzie najgłębiej.
Inne tematy w dziale Rozmaitości