Andrzej Szczypiorski, esej z 1994 r.
„W roku 1945 była wśród naszej inteligencji cała armia Judymów i Siłaczek, byli entuzjaści ruchu spółdzielczego i uniwersytetów ludowych, spadkobiercy myśli i czynów Abramowskiego i Solarza, śmieszni idealiści, którym śniły się szklane domy, mleczarskie kooperatywy, bezpłatne przedszkola…”
Mama w wieku 84 lat (2007 r.)
Dla mnie i mojego rodzeństwa zawsze miała czas i zawsze przeżywała z nami wszelkie radości i niepowodzenia. W trudnych sytuacjach nigdy nie podnosiła głosu, krzyk był obcy jej naturze – zawsze szukała rozwiązania problemu, a nie piętrzenia konfliktu. Również dla moich dzieci – dzisiaj już dorosłych – była niekwestionowanym autorytetem o niezwykłej empatii i przysłowiowej dobroci – każde wakacje spędzały tylko u babci na wsi.
Mama należała do pokolenia Kolumbów, młodzieży, której najpiękniejsze lata życia przypadły na okres koszmaru II Wojny Światowej. Posiadała wrażliwość i postrzeganie świata tych największych z jej pokolenia. Podobnie jak Szymborska swoje myśli przelewała na papier (chociaż nie wierszem) i podobnie jak Wojtyła wielką miłością darzyła teatr.
Urodziła się 5 września 1923 roku we wsi Szymanowice pod Łowiczem w rodzinie Katarzyny (z domu Dzik) i Mikołaja Boguszów.
Z pamiętnika Mamy:
„Lata młodzieńcze mojego ojca to służba w carskiej Rosji, służył w Gwardii Przybocznej Cara Mikołaja II w St. Petersburgu. Dzięki znajomości języka rosyjskiego szybko awansował. Brał udział zarówno w uroczystościach państwowych, jak i rodzinnych. Po latach dowiedziałam się, że ojciec przeżył tam wielką miłość, ale pod presją rodziny nie wrócił już do Rosji tak jak zamierzał. (…)
Rodzice mieli duże 18-hektarowe gospodarstwo. Ojciec był dobrym rolnikiem i uczciwym człowiekiem, miał szacunek wśród mieszkańców, pełnił funkcję sołtysa. Byliśmy rodziną wielodzietną , miałam dwóch braci (jeden zmarł zanim się urodziłam) i cztery siostry.(…)
Zwykle w okresie jesienno-zimowym przechodzili przez naszą wioskę żebracy, ubrani w byle jakie łachy wydawali mi się zawsze starzy i smutni. Żeby nie zamarzli, na noc dostawali od mojego ojca karteczkę na kwatery do gospodarzy, mężczyźni spali przeważnie w oborach, a kobietom robiono legowisko w domach. Każdy z żebraków dostawał na kwaterze kolację i śniadanie. (…)
Edukację rozpoczęłam w 1930 roku w szkole powszechnej w Zdunach – jednym z nauczycieli był Kazimierz Jędrzejczyk, dyrektor liceum ogólnokształcącego w Zdunach utworzonego w 1945 roku. (…)
W naszych klasach wisiał krzyż i godło Polski – Orzeł Biały w koronie w oraz portrety Prezydenta Ignacego Mościckiego i Marszałka Józefa Piłsudskiego.
3 maja uroczyście czciliśmy Konstytucję. Szliśmy w pochodzie z biało-czerwonymi chorągiewkami śpiewając radośnie „Witaj maj, trzeci maj…”. Ale były i pewne wątpliwości, dlaczego po wsiach chodzi policja i pisze kary, gdy chłopi tego dnia pracują w polu. Potem, żeby się nie narażać kobiety w stodole kroiły kartofle do sadzenia. Kiedy wracałam do domu z tego święta zastanawiałam się dlaczego nie świętują?
(…)
1933 r.
Kiedy byłam w trzeciej klasie przyszło moje oczarowanie książką. Pamiętam moją pierwszą książkę – to „Młody wygnaniec” J. Zaleskiej. Pasając krowy zaczytywałam się w Prusie, Konopnickiej, Żeromskim, Orzeszkowej i innych pisarzach. (…) Ponieważ podobały mi się wszelkie występy umyśliłam zrobić sama przedstawienie ze znanej bajki o sierotce, złej macosze i królewiczu. Koleżanki zgodziły się chętnie, kostiumy zrobiłyśmy same. Nasze przedstawienie odbyło się w stodole u sąsiadów, a widzami były nasze matki i małe dzieci.
(…)
Mama w wieku 13 lat w wełniaku łowickim.
Pozytywny wpływ na okolicznych mieszkańców i ich rozwój mają dwie szkoły rolnicze, męska założona w Łowiczu na Blichu w 1925 r. i żeńska na Dąbrowie Zduńskiej(sąsiedniej wsi) w 1930 r. Absolwenci tych szkół byli nazywani odpowiednio „blichowiacy” i „dąbrowianki”. Także młodzież z ZMW „Wici”, do której należy moje starsze rodzeństwo gromadzi się wokół szkół rolniczych.
Kierowniczką szkoły na Dąbrowie jest Leonilda Wyszomirska, a wspomaga ją w działaniach jej mąż Kazimierz – znany działacz ludowy. Moja siostra Maria uczestniczy w drugim kursie w 1931 r. W tym czasie do Dąbrowy z wykładami przyjeżdżali tacy działacze ludowi jak: prof. Franciszek Bujak, Franciszek Mleczko, Ignacy i Zofia Solarzowie oraz pisarze Jan Wiktor, Stanisław Młodożeniec, a także Maria Dąbrowska.
(…)
1937 r.
Jesteśmy uczennicami Gimnazjum Żeńskiego im. J. Ursyna Niemcewicza w Łowiczu. Nosimy przepisowe mundurki, i tarcze na rękawach ze srebrną liczbą „21” – numerem szkoły. Na berecie znaczek metalowy – otwarta książka. Umundurowanie, tarcze i znaczki to była nasza duma! (…)
W gimnazjum chodziłam z Krysią do klasy francuskiej, a Loda do niemieckiej. Od półrocza doszła nam łacina, od razu polubiłam ten przedmiot. Nawet dzisiaj, , kiedy słyszę jak w kościele ksiądz mówi „Pan z wami” w myślach i tak odtwarzam ‘Dominum vobiscum”. Siedziałyśmy z Krysią w ostatniej ławce, a obok nas dziewczynki żydowskiego pochodzenia - Rajchemberg (imienia nie pamiętam) i Hania Hirszberg. Z Hanią, córką fotografa odwiedzałyśmy się, była to miła i sympatyczna koleżanka. (…)
Pewnej soboty umówiłyśmy się z naszą koleżanką Olą, która mieszkała na Zduńskiej - głównej ulicy Łowicza. Mieszkała w kamienicy, na parterze której mieścił się skład apteczny jej dziadka. Było ciepłe wrześniowe popołudnie, weszliśmy na Zduńską niezmiernie zdumione. Chyba wszyscy Żydzi wylegli ze swoich mieszkań na ulicę, stali gęsto na trotuarach w długich czarnych płaszczach, z brodami, pejsami, w jarmułkach na głowach gestykulując i rozprawiając w swoim języku. Świat egzystujący obok nas, ale prawie biblijny. Na Zduńskiej mieli również synagogę. Pierwszy raz ujrzałam też wyrostków ubranych na czarno, z pejsami i także w jarmułkach, byli to uczniowie szkoły żydowskiej z ul. Browarnej. W Łowiczu spotykało się także Żydów, którzy ubierali się normalnie, nie po starozakonnemu. Min. kuśnierze handlujący w tzw. sklepach bankowych, a także właściciel sklepu odzieżowego Dąb, u którego mamusia zamówiła mi płaszcz i mundurek do gimnazjum.
Istniał taki trend, że szanujący się obywatele nie powinni kupować u Żydów tylko popierać rodzimy handel. Tylko chłopi uważani za ciemnych, bez patriotycznych odczuć handlowali z Żydami. Widoczne patriotyzm bywa i urzędowy i naturalny, tak się chyba kształtuje potrzeba wzajemnego współżycia wśród ludzi.
(…)
Mama (pierwsza z lewej) z koleżankami z gimnazjum - 1938 r.
1939 r.
Taki szary, deszczowy listopadowy wieczór, wszyscy w domu już śpią, a ja po raz pierwszy odważyłam się pisać pamiętnik.
Dziś układałam swoje książki, przypomniały mi one koniec sierpnia i zapach jesiennych jabłek. Kuferek spakowany był do drogi i ja gotowa do szkoły, do której nie odjechałam i już nie odjadę.
1 września 1939 Radio Warszawa nadało komunikat o wojnie z Niemcami. W wrześniu skończyłam szesnaście lat i we wrześniu niemieccy faszyści zabili mi ukochanego ojca. I we wrześniu przestałam wierzyć w patriotyzm i wiele innych ludzkich rzeczy. Siedemnaście dni… to za prędko, by rozbić gmach mojej wiary, uczuć, za wiele bólu, za wielka pustka. Chodzę do kościoła, ale nie mogę się modlić. Wciskam się w niewidoczny kąt, opieram głowę o zimny mur świątyni, łzy jak groch padają na kamienną posadzkę. Więc to taki jesteś świecie, taki!… Jak odtworzyć te dni, których rzeczywistość przerosła moją wszelką wyobraźnię?…
(…)
1940 r.
Uczestniczę w kursie na Dąbrowie Zduńskiej, to chyba cud , że Niemcy nie zamknęli tej szkoły! Przyjeżdża z wykładami wiele osób związanych z ruchem ludowym – Hanka Chorążyna, Irena Kosmowska, Jerzy Zawiejski, a Kazimierz Wyszomirski opowiada o znajomości z Jadwigą Dziubińską, która po latach zostanie patronką tej szkoły. Szkoła zwana rolniczą uczyła nie tylko „zawodu rolnika”, ale również rozwoju osobowości młodego człowieka, i jego godności.
Poznałam tam wspaniałego pedagoga i twórcę teatrów ludowych – Jędrzeja Cierniaka, jego wykształcenie mieszało się z niezwykłą prostotą jego osoby. Pamiętam, jak wchodził w tanecznym geście do klasy z gęślikami pod pachą i z uśmiechem zaśpiewywał: „Hej Zaborów, dobra wieś, dadzą pić, dadzą jeść!”. Zaborów to rodzinna wieś J. Cierniaka. A w klasie robiło się od razu swobodnie, jasno i rodzinnie.
Mama - rok 1940.
1942 r.
Małą maturę zdawałyśmy przez dwa dni (1 i 2 lipca 1942) w Warszawie, w szkole znajdującej się na rogu Marszałkowskiej i Królewskiej. Oficjalnie była to szkoła krawiecka. Pani Zofia przedstawiła nas i poleciła swojej koleżance, pani Kamińskiej, która tu pracowała. Egzaminy pisemne z polskiego i matematyki zdawałyśmy tylko we trzy – Lodzia, Celina i ja. Z podanych trzech tematów wybrałam „Wieś w czasach Placówki B. Prusa i XX-leciu Polski niepodległej” – temat mi bliski i znany. Zdałyśmy bardzo dobrze, w nagrodę kupiłyśmy sobie torebkę truskawek.
(…)
1944 r.
W tym czasie zachorowała starsza siostra Anielka. Lekarz, który przyjeżdżał do chorego na gruźlicę brata Józka, zajmował się także zdrowiem Anielki. Po śmierci brata (19 stycznia) Anielka stawała się coraz słabsza i nie wstawała już z łóżka, doktor niestety nie dawał dobrych prognoz. Potem wypadki potoczyły się szybko, w lutym zachorowałam na grypę z silnym krwotokiem. Prześwietlenie wykazało zmiany w prawym płucu i tak znalazłam się w Szpitalu Przemienia Pańskiego w Warszawie na Pradze. Z domu odjeżdżałam ze świadomością, że z siostrą się już nie spotkamy, a dla mnie zaczyna się mój koniec. W szpitalu pierwsze badania, kolejne prześwietlenie i pierwsza odma. Przyjeżdża do mnie siostra Maria ze swoją córeczką Lucynką i już wiem, ze Aniela nie żyje. Nie płaczę i nie mówię nikomu, nie umiem dzielić się swoim bólem.
(…)
Styczeń 1945
Początek roku przyniósł upragnioną wolność – tylko jaka ona będzie?(…)
Dzisiaj nasłuchałam się o wiecach w Łowiczu, na których wzywano do pracy. Pod egidą Związku Radzieckiego ma się rozwijać silna Polska. Wznoszono okrzyki: - „Niech żyje Armia Czerwona!”, - „Przecz z rządem w Anglii!” – „Przecz z burżuazją i inteligencją!”. Bardzo to wszystko „rewolucyjne”, tylko jak odbudować naukę, jeśli chce się wykluczyć inteligencję? Płomienną mową wyróżnił się pewien katolicki ksiądz, który malując morderstwa Niemców nawoływał do odwetu i nie podania kropli wody. Coś nie po chrześcijańsku…(…)
Na myśl przychodzą Ci, których już z nami nie ma. Wspaniały pedagog Jędrzej Cierniak rozstrzelany w Palmirach. Krysia Idzikowska, moja koleżanka z Dąbrowy, drobna, sympatyczna blondynka o niebieskich oczach. Była łączniczką w Batalionach Chłopskich. Aresztowana przez Niemców w pociągu, kiedy przewoziła „bibułę” do Warszawy. Bita do nieprzytomności nie wydała nikogo, rozstrzelana w lipcu 1944, miała 23 lata...
(…)
Luty 1945
W szkole na Dąbrowie zorganizowano zebranie, na którym powstał komitet budowy Liceum Ogólnokształcącego. Przewodniczącym jest dyrektor istniejącego już gimnazjum – Kazimierz Jędrzejczyk. Po latach patronem liceum zostanie Krysia Idzikowska. (…)
Mama (pierwsza z lewej) z koleżankami, druga z prawej Krysia Idzikowska (ok. 1942)
Listopad 1945
Zmarł Wincenty Witos, przywódca PSL Piast. Nasze koło młodzieży zaproszone na akademię ku czci Witosa, a ja mam wygłosić przemówienie w imieniu młodzieży. Wystąpienie już napisałam , przygotowałam także zbiorową deklamację pt. "Stałeś się symbolem". oraz scenkę – rozmowę dwóch chłopów o Witosie.(…)
Mama w 1945 r.
1945 r.
Większość ról jest już rozdana, Janka – Cyganką Jagą, , siostra Lucyna – Marysią, nie mamy głównej roli – Azy. Zeszły się dzisiaj dziewczyny, aby w przebraniu próbować rolę Azy, ale nic nie wychodziło, ani ruchy , ani dialogi. Wreszcie ja się przebrałam i tak przeistoczyłam się w nią, że poczułam się Azą. A może to było we mnie – nieświadome , ukryte pragnienie?
Marzec 1946 r.
Dziś nasze Koło Młodzieży odniosło duży sukces, wystawiliśmy w Łowiczu „Chatę za wsią” wg. Kraszewskiego. Sala pełna młodzieży, owacjom i bisom nie było końca.
Ale nie sam występ był najważniejszy. Najwspanialsze to te przeżycia, wyżywanie się w grze na scenie dwudziestu osób i to poruszenie całej wsi… I z dumą mówiono: „To młodzież naszej wsi”.
(…)
Potem były jeszcze inne przedstawienia, które reżyserowałam, m.in. „Cham” Elizy Orzeszkowej, „Pan Balcer w Brazylii” M. Konopnickiej oraz wesele Boryny wg „Chłopów” Reymonta.
(…)
Mama jako cyganka Aza w "Chacie za wsią" (1961 r)
Radość po udanym spektaklu!... Mama uradowana pośrodku zespołu.
Sierpień 1946
Jestem w delegacji naszej Spółdzielni Zdrowia do Ministerstwa, której przewodzi niezastąpiony Kazimierz Wyszomirski. Ministrem zdrowia był Franciszek Litwin. W wyniku rozmów i starań pana Kazimierza otrzymujemy kardiograf, aparat rentgena i samochód Willys dla naszej spółdzielni. Potem w październiku ekipa szwedzkich lekarzy wykonuje zdjęcia małoobrazkowe płuc mieszkańcom naszej gminy.
(…)
Listopad 1947
Od ostatniego mojego zapisu minął rok, a mnie się wydaje , że cała epoka – tyle się wydarzyło!
Od 20 kwietnia jestem żoną Jana Dzierżka, również mieszkańca naszej wioski i „blichowiaka”.
Od dwóch miesięcy mieszkam w dawnym pałacyku Chełmońskich w boczkach, zajmuję pokój z widokiem na park. Mieści się tu Uniwersytet Ludowy, którego kierownikiem jest Tomasz Kaźmierowicz. Ja pełnię role wychowawczyni i prowadzę wykłady z literatury. Praca z młodzieżą bardzo mi odpowiada, chociaż wiem, że nie mam pełnych kwalifikacji. (…)
Rok temu byłam słuchaczką Uniwersytetu Ludowego w Brusie pod Łodzią. Siedziba uniwersytetu była w piętrowym budynku, dawnym pałacyku Ludwika Meyera. Kurs liczył około pięćdziesięciu dziewcząt i chłopców w różnym wieku. Całą „osią” Brus była Zofia Solarzowa. Byłą osobą bezpośrednią, czuło się w niej przyjaciółkę i koleżankę, nazywaliśmy ją „Chrzestną”. Tematami jej wykładów była rodzina, stosunki międzyludzkie, a także wspomnienia o mężu Ignacym i ich przedwojennej działalności w Gaci Przeworskiej.
(…)
Uniwersytet Ludowy w Boczkach , Mama w drugim rzędzie, druga z lewej, obok Tomasza Kazimierowicza. - 1947.
Luty 1951
Już miesiąc jak pracuję w Szkole Podstawowej w Zdunach. Jestem wychowawczynią trzeciej klasy, która liczy 25 dzieci. Dzieci na ogół dojrzałe, jest paru niesfornych chłopców i dwóch opóźnionych w rozwoju, ale ci są grzeczni. W klasie na ścianie wiszą krzyż, Orzeł Biały bez korony oraz portrety B. Bieruta i E. Osóbki-Morwaskiego.
Na szkolnej choince zorganizowanej styczniu dla dzieci byłam zszokowana wyglądem choinki ubranej w papierowe młoty i sierpy. Czy to sprostanie wymogom , czy przymusowi czasów?
Do szkoły dojeżdżam rowerem, pogoda na razie sprzyja. Rano robię jeszcze śniadanie dla domowników i dzieci, które jeszcze śpią. Czas mam wypełniony po brzegi, ale praca w szkole bardzo wciąga. Wiem, że będę pracować tylko do wakacji, bo jestem w ciąży.
(…)
Styczeń 1961 r.
Od 1958 roku jestem radną wojewódzką w Wojewódzkiej Radzie Narodowej w Łodzi.
Dni, kiedy muszę jechać na sesję WRN do Łodzi kosztują mnie wiele wysiłku. Wpół do piątej idę na przystanek kolejowy. Na dworze zimowa noc, przebijam wzrokiem ciemności, ale niewiele widzę. Spałam dwie godziny, trzeba było przygotować dzieci do szkoły, wydoić rano krowy. Uśmiecham się gorzko do swoich myśli, taka radna wojewódzka od krów…
(…)Z mojego wystąpienia na sesji:
Konieczną pomocą w odciążeniu kobiety stanowią przedszkola. Stanowczo jest ich za mało na wsi. Matka pracująca w rolnictwie musi być odciążona od opieki nad dziećmi. Sprawa przedszkoli wiąże się jednocześnie z problemem zdrowia dziecka wiejskiego. Zapracowana matka nie jest zdolna racjonalnie odżywiać dziecka, a w przedszkolach dziecko miałoby zapewnioną właściwą opiekę. (…)
Odbywa się obecnie konkurs chopinowski, dzieci uczą się o Chopinie jako o wielkim muzyku, ale nie rozumieją i nie znają jego muzyki. A przecież obudzenie w dziecku wrażliwości na piękno w muzyce, to tak wiele znaczy w wychowaniu młodego człowieka.
(…)
Wychodzę z posiedzenia, za pięć minut odchodzi pekaes, łapię taksówkę, muszę być koniecznie w domu na czas. Boli mnie szalenie głowa, jestem wyczerpana całym dniem, byle szybciej do domu i może położę się do łóżka. A w domu cztery dziecinne głosy:
- Mamo, zabrakło chleba w piekarni, trochę mało było na obiad.
- To nic, zaraz coś zaradzimy… -biorę tabletkę i zabieram się do domowych obowiązków.(…)
Mama z dziećmi - od lewej Grażynka, Czarek, ja na kolanach i Elżunia (1959 r.)
1961 Listopad
Wydarzeniem dla mnie był udział w audycji telewizyjnej zatytułowanej „Kobieta XX wieku”. Program przygotowywany był przez Wandę Bodalską, a prowadzącą ze mną rozmowę – Irena Rybczyńska-Holland. Podstawą były fragmenty dwóch pamiętników, mojego oraz drugiej młodej mężatki. Wybrane fragmenty czytały aktorki teatralne – Helena Dąbrowska i Janina Traczykówna. Audycja była nadawana ze studia w Pałacu Kultury i Nauki, oczywiście na żywo, innej telewizji wtedy nie było.
Audycję poprzedziła wspólna rozmowa z redaktorką w kawiarni „Stolica”, rozmawialiśmy o szczegółach programu. Potem w studiu zachowuję się już spokojnie, myślę tylko o tematach, które będą poruszane. Panowie w studiu mówią, że dyskusja musi zmieścić się w określonym czasie. Ponieważ ja będę kończyła, mam patrzeć na pana, który będzie na palcach pokazywał mi ilość minut. A i tak wyszło inaczej. Ciągnęłam swój temat i to co chciałam powiedzieć – powiedziałam, nie patrząc na ręce tego pana. Widziałam stojącą obok Janinę Traczykównę, która po skończeniu trochę przeciągniętej audycji podbiegła i spontanicznie mnie ucałowała.
(…)
Otrzymałam od pani redaktor Bodalskiej gazetę z artykułem na temat audycji telewizyjnej, w której brałam udział oraz z recenzją mojego artykułu. Przysłany tekst podpisany W. Kuczyński nosił tytuł „Istota nieznana”. „To zamiast kwiatów” - napisała pani redaktor.
(…)
To był mój drugi udział w telewizyjnym programie. Pierwszy raz występowałam z Franciszkiem Mleczko i Marią Łopatkową w „Niedzielnej biesiadzie” zatytułowanej „W obronie dziecka wiejskiego” Audycja została nadana z wieżowca na Placu Powstańców Warszawy. Nocowałyśmy z Marią Łopatkową w hotelu „Warszawa” i cały wieczór rozmawiałyśmy o sprawach dotyczących szkoły, wychowania dzieci, zwłaszcza tych wiejskich. Od tego czasu rozpoczęła się moja wielka przyjaźń z Marią.
Ten pierwszy występ był dla mnie szczególną przygodą, telewizor znałam tylko ze zdjęć w pismach. Po przyjeździe do Warszawy obejrzałam ten aparat na wystawie sklepowej, a na drugi dzień na próbie na ekranie monitora ujrzałam siebie… (…)
W studio telewizyjnym czułam się dobrze, byłam naturalna i pewna swoich wypowiedzi, tak że pani Bodalska zaproponowała mi cotygodniowy udział. Niestety, to było nierealne - za dużo obowiązków w gospodarstwie i domu.
(…)
1962 r.
Swoją chorobę wykorzystałam na napisanie artykułu do „Gospodyni Wiejskiej” pt. „Młodzieży trzeba pomóc”. Opisałam w niej pracę z młodzieżą w mojej wsi. Jako oddźwięk otrzymałam listy z woj. szczecińskiego oraz pow. kutnowskiego z prośbą o wypożyczenie mojego scenariusza „Chaty za wsią”. Po otrzymaniu listów, postarałam się zrobić odbitki na powielaczu i wysłałam po jednym egzemplarzu. Do Leszczynka zapraszali mnie na występ, ale nie pojechałam z powodu braku czasu. Cieszyłam się jednak z ich sukcesów i wdzięczna byłam za listy , w których min. pisali:
„Koleżanko! Gramy z wielkim powodzeniem, graliśmy pięć razy w różnych miejscowościach i jeszcze będziemy. Naszych chłopców po kilka razy wywołują na scenę! (…)
Dostaliśmy telewizor w nagrodę, młodzież zapaliła się do gry, lecz po „Chacie za wsią” nie wiemy co grać. (…)
Koleżanko! Pomógł wasz artykuł. Pomogliśmy młodzieży, o której mówiło się , że to chuligani”
Chyba nie potrzeba mi lepszej nagrody – te listy to promyki radosnego słońca w jesienne, szare dni.(...)
Czerwiec 1962
Otrzymałam list z „Zielonego Sztandaru”, w którym byłam członkiem rady redakcyjnej: „Koleżanko, czy zapomnieliście o naszej redakcji” – to Władzia Pietruczuk, podobne listy otrzymuję z „Gospodyni” od Hanny Ciekotowej, ostatnio napisał Jan Kołaczyński w tej samej sprawie. Pisać na pewno będę, tematów nie brakuje, nie zawsze tylko starcza czasu.(…)
Ile napisałam artykułów? – Na pewno ponad sto, do tego duża ilość referatów, wystąpień, tych ostatnich nigdy nie zapisywałam. Oprócz tego jestem współautorką dziesięciu książek, wszystkie oczywiście związane z ruchem ludowym.
Wiosną 1963 r. w sposób niespodziewany dla mnie weszłam do Rady Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej. Wtedy trochę na siłę wciągano kobiety do rad spółdzielczych różnych organizacji – ogrodniczych, mleczarskich itd. A więc doszło mi jeszcze jedno zadanie i to w czasie, gdy zaczynały się intensywne prace polowe.
Chwile radości, niedzielne spotkanie z rodziną Gałajów. Mama stoi z tyłu uśmiechnięta, obok Mamy (po lewej na zdjęciu) L. Wyszomirska. Od lewej - ja (sześciolatek) z wujkiem Dyzmą, sistra Grażyna z ojcem, brat Czarek, kuzynka Maja z siostrą Elżbietą, kuzyn Marek , za nim powyżej ciocia Weronka (siostra ojca) i pani Pela - znajoma (nazwiska nie pamiętam) Zdjęcie robił Kazimierz Wyszomirski. - 1963 r.
1964 r.
IV kongres ZSL-u odbył się w dn. 26-29 listopada 1964 roku. Kongres odbywał się w pięknej sali Filharmonii Narodowej. To już mój drugi udział w kongresie, w kuluarach spotykam wielu znajomych działaczy z przedwojennej „Wici”.
Ja swój głos miałam w drugim dniu kongresu, jako druga po przerwie. Koledzy z obsługi chcieli przepisać mój tekst na maszynie, ktoś mi powiedział, że chodzi o cenzurę. Przekonałam ich, że nie ma takiej potrzeby. Podczas wystąpień nigdy nie czytam z kartki, a w rękopisie mam tylko zasadnicze myśli, jest to dla mnie pewne zabezpieczenie. Moje wystąpienie nie było długie, szybko nawiązałam kontakt z salą i dobrze zostałam przyjęta przez zgromadzonych. Zabierając głos staram się dobrze przygotować i z biegiem czasu pozbyłam się tremy. Może dlatego, że nie byłam kimś ważnym, zależnym od posady lub stanowiska, a tylko WIEJSKĄ KOBIETĄ, co dawało mi poczucie bycia sobą i mówienia szczerze o panującej sytuacji na wsi. W przerwie dostałam sporo gratulacji od zaprzyjaźnionych kolegów, min. Dyzmy Gałaja i Stefana Ignara, a także od nieznajomych delegatów. Było to dla mnie dużą satysfakcją.
IV Kongres ZSL - 1964, Mama z tyłu w czarnym żakiecie.
1965 r.
W maju 1965 r. dotarła do nas smutna wiadomość, w tragicznym wypadku zginął Kazimierz Wyszomirski. Ten wspaniały człowiek gościł u nas niedawno na spotkaniu w Zdunach. Janek wrócił z Łowicza z wiadomością, że pogrzeb odbędzie się 31 maja na Powązkach, a ja mam żegnać zmarłego w imieniu ziemi łowickiej. A ja mam mętlik w głowie i nie czuję się na siłach, nie mogę pozbierać myśli, a do tego natłok obowiązków. (…)
Nie muszę przedstawiać życiorysu, zrobią to inni, wystarczą proste słowa pożegnania od przyjaciół oraz moim własnym dla człowieka, z którym łączyło nas tak wiele wspólnych przeżyć. Swoje myśli zapisałam na kartce, ale podczas pogrzebu kartka nie była mi już potrzebna, czułam się spokojna i opanowana.”
Powązki, pogrzeb Kazimierza Wyszomirskiego w 1965 r.
W roku 1971 roku telewizja z Hamburga, z RFN-u /.Niemiec Zachodnich/ realizowała program o polskich kobietach – jedną z bohaterek tego filmu była Mama. Film realizowany był w gospodarstwie i domu w Szymanowicach. Wizyta zrobiła na dziennikarzach duże wrażenie, a gospodyni podczas poczęstunku i rozmowie (oczywiście przy pomocy tłumacza) zaimponowała wiedzą i otwartością poglądów na przedstawicielach niemieckiej telewizji.
Swoje dorosłe życie Mama rozpoczęła po zakończeniu wojny, kiedy panowały bardzo trudne warunki do życia w kraju wyniszczonym pięcioletnią okupacją i nawałnicami frontów wojennych. Prowadzenie dużego gospodarstwa w latach 50-tych. z przyklejoną etykietą kułaka i obłożeniem przez władze „podatkiem”, czyli tzw. obowiązkowymi dostawami płodów rolnych, wymagało wielkiego wysiłku – zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Było to gospodarstwo wielotowarowe tzn. zajmowano się zarówno produkcją roślinną oraz hodowlą zwierząt. Główną siłą pociągową były konie. Rytm i czas pracy wyznaczał wschód oraz zachód słońca… Jest to okres, kiedy Mama razem z moim Tatą budują dom mieszkalny, rozbudowują gospodarstwo o kolejne budynki, wychowują czwórkę dzieci (wszystkie ukończyły studia wyższe) i zmagają się z przeciwnościami losu i historii. Indywidualne gospodarstwa rolne traktowano powiem jako pozostałość kapitalizmu, w naturalny sposób wrogie w stosunku do ówczesnej władzy.
Z pamiętnika Mamy,
Marzec 1949
„Moje życie koncentruje się na pokoju z dziecinnym łóżeczkiem, tym bardziej , że znów jestem w ciąży. Teściowa powiedziała, że widziała jakieś materiały w sklepie spółdzielczym: - może coś upatrzysz na wyprawkę? Kiedy poszłam i chciałam kupić, sprzedawczyni wyjaśniła mi, że te towary tylko na przydziały: - Pani nie przysługuje, za dużo macie hektarów. Zrobiło mi się przykro, sądziłam , że przydziały dotyczą tylko sprzętu rolniczego. Po powrocie do domu obejrzałam swoją wyprawową bieliznę – coś z tego uszyję…(...)
Czerwiec 1950
Na wsi atmosfera staje się bardzo ciężka, należymy do grupy „bogaczy”. Wszystko zło na wsi wzięło się od „zachłannego kułaka”, którego trzeba gnębić w imię „sprawiedliwości społecznej”. Czujemy jak wiele osób patrzy na nas przez ten pryzmat, jakby już posiadanie gospodarstwa załatwiało wszystko! (…) Parę dni temu milicja, która sprawdza porządki w zagrodach zabrała od nas z podwórka dwóch chłopaków, którzy pomagali mężowi w pracach. Na posterunku uświadomili im, że nie należy pracować u „kułaka”, czeka na nich teraz „Służba Polsce”. (…) Odwiedzają nas aktywiści, przyglądają się nowym oborom i mówią: „Przydadzą się w spółdzielni produkcyjnej”.(…) Jeden ze znajomych ostrzegł męża, aby w rozmowach nie krytykował komunistycznej partii i UB. W każdej wsi są zwerbowani, którzy donoszą i posłużył się nawet nazwiskami.(…) Czuję się, jakby wokół nas zaciskał się jakiś niewidzialny pierścień. (...)
Styczeń 1955
Wszystko zaczęło się od tego, ze usiłujemy zrealizować nasze marzenia o domu z bieżącą wodą, łazienką, centralnym ogrzewaniem. Janek po świętach wybrał się do Łodzi, bo ktoś miał możliwości załatwienia wapna, a o wszystkie materiały budowlane jest bardzo trudno.”
Pomimo tych trudności Mama zawsze pragnęła dzielić się z ludźmi tym, co najlepsze - uczestniczyła i tworzyła życie społeczne, integrowała środowisko, pobudzając je do pozytywnych działań. Nie negowania i nie kontestowała trudnej ówczesnej rzeczywistości, zresztą jak miałaby to zrobić - podjąć strajk we własnym gospodarstwie?
Mama z Elżbietą, w gospodarstwie - początek lat 70-tych.
Wydawało się , ze jesień życia Mamy upłynie na dzieleniu się radością z dorosłymi już dziećmi oraz ich rodzinami.
Niestety, w roku 1981 w mojej i Mamy obecności w tragicznych okolicznościach ginie w wieku 30 lat tak bliska sercu Mamy - córka Elżbieta (i moja siostra).
Z pamiętnika, 1956
„Elżuniu moja mała, masz już piąty roczek. Kucnęłaś sobie po dziecinnemu, przed tobą leżał nieżywy królik, krew sączyła mu się z ranki na głowie. Chłopcy pracujący u nas nie widząc go schowanego w stercie słomy – uderzyli widłami. Żal Ci było królika.
- Biedny mały króliczku – powtarzała Elżunia, a potem zadumały się jej oczka i powiedziała – Gdybym ja była królikiem, to uciekałabym, uciekała. Nie chciałbym , żeby mnie zabili…
Córeczko, „króliku” mój mały, czy ty też uciekniesz? Czy te widły nie uderzą kiedyś i ciebie? Moja mała istotko, zawsze z tą twoją ufnością wobec ludzi i wszystkiego dokoła.”
Dramat potęguje fakt, że za kilka dni miała Mamie powiedzieć o swoim narzeczonym i planowanym ślubie, to była jej radosna tajemnica, którą zabrała do grobu… Elżbieta pracowała w Instytucie Kwiaciarstwa w Skierniewicach i zawsze Mamę uszczęśliwiała kwiatami. Mama do końca swoich dni obciążała się winą, chociaż nie ponosiła jej w żadnym wymiarze. W końcu sama znalazła sposób na leczenie bólu, zaczęła porządkować swoje pamiętniki. Owocem tego były dwie książki biograficzne „Smak życia, smak ziemi” (2001) „Szerokie pola, ludzkie losy” (2011). Opisuje w nich swoje życie oraz środowiska od lat 20-tych do 60-tych XX wieku.
Podczas promocji książki w pięknych, barokowych wnętrzach muzeum łowickiego, jeden z gości składając gratulacje, powiedział: „Kiedy patrzy się na Pani życie i to, co Pani robiła, wydaje się prawie niemożliwe, żeby tyle dokonać i wystarczyło Pani czasu na wszystko, doba chyba miała więcej niż 24 godziny”.
Mama podczas promocji książki : "Smak ziemi smak życia" w Muzeum w Łowiczu (dawna kaplica św. K. Boromeusza) - 2001 r. (dwie fotografie)
Z Wacławem Samselem z Ludowej Spółdzielni Wydawniczej - ostatnie poprawki przed drukiem drugiej książki, 2011 r.
Ostatnia dekada
Z biegiem lat pogarszał się stan zdrowia Mamy, chociaż umysł miała sprawny do końca swoich dni. Największy problem był z oczami, postępowało zwyrodnienie żółtej plamki. Skutkiem tego był brak możliwości pisania, a także czytania ulubionych książek. Ten ostatni problem udało się rozwiązać, to audiobooki, których Mama chętnie słuchała, a także oceniała czytających lektorów. Mogła też słuchać swojej pierwszej ksiązki, którą dzięki pomocy Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego w Warszawie udało nam się wydać w formie audiobooku.
Cztery pokolenia - Mama, ja - jej syn, moja córka Ola i jej córeczki - Julcia 2015 i Lenka 2017.
W styczniu 2015 roku tak nieszczęśliwie upadła, ze złamała staw biodrowy. Po wstawieniu implantów i wyczerpującej rehabilitacji, łącznie z zapaleniem płuc zaraz po operacji, wraca szczęśliwie do domu. Po operacji nie ma śladu, Mama nawet nie kuleje, ale porusza się już z balkonikiem i wymaga stałej opieki.
Z Ryszardem Miazkiem (zmarł w październiku 2020 na covid) z Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego w marcu 2018 r z okazji specjalnych podziękowań w 90-tą rocznicę ZMW "Wici".
Ostatni publiczny występ Mamy, w szkole w Zdunach, akademia z okazji 80 rocznicy wybuchu II Wojny Światowej - wrzesień 2019. Cala inscenizacja oparta na pamiętnikach z okresu wojny wg, Mamy z książki "Smak życia, smak ziemi".
Niepokojące wieści nadeszły z domu rodzinnego na początku stycznia tego roku, u Mamy zdiagnozowano koronawirusa. Trafiła do Szpitala w Skierniewicach na oddział covidowy. Po dwóch tygodniach pobytu otrzymujemy niezwykłą wiadomość, Mama planowana jest do wypisania, ponieważ została wyleczona! Zdumiewające, ile siły woli życia było w tej drobnej i kruchej kobiecie. To było jej ostatnie zwycięstwo. Załatwialiśmy z rodzeństwem miejsce przewiezienia do ośrodka opiekuńczo-leczniczego, ponieważ Mama wymagała specjalistycznej opieki. Niestety, organizm był już zbyt osłabiony po ciężkiej chorobie, Mama odeszła od nas 30 stycznia. Niestety, nie było mnie przy niej w ostatnich jej chwilach…
Jedno z ostatnich zdjęć - ja z Mamą i z córką Klaudią - czerwiec 1920
Na jej pożegnanie pasują słowa Mamy jakie napisała po śmierci swojego brata (zmieniłem tylko formę osobową): „Odchodziła bez buntu, bez słowa skargi, ale jakby z poczuciem winy, że sprawiła rodzinie tyle kłopotu swoją chorobą”.
Tydzień później odbył się pogrzeb w kościele w Zdunach. Pomimo ograniczeń związanych z pandemią, kościół wypełniony był niemal do ostatniego miejsca. Było wiele przemówień, Mama została pożegnana tak jak na to sobie zasłużyła całym swoim życiem. W imieniu rodziny żegnała Mamę moja córka Klaudia. Zamiast tradycyjnego pożegnania, przeczytała list , który napisała do swojej ukochanej Babci 20 lat wcześniej (list ten Mama wtedy otrzymała), a zaczynał się tak:
Babciu, zawsze się zastanawiałam, dlaczego najdłuższe przemówienia i najwięcej tych ważnych słów pada wtedy, kiedy ta osoba, o której mówią już nie może tego usłyszeć. Dlatego właśnie chciałam Ci Babciu już dziś podziękować, za wszystko to co od Ciebie do tej pory otrzymałam i co dostaję każdego dnia, za każdą rozmowę odbytą z Tobą, za Twoją pogodę ducha, za niekłamaną skromność. Dzięki Ci Babciu, za czerwone jabłka w sadzie, za twój szlafrok, który mi przyniosłaś, Dziękuję Ci, za smak dojrzałego żyta, które łuskaliśmy prosto z pola, dziękuję Ci za chabry i maki na stole w Twoim pokoju...
Inne tematy w dziale Rozmaitości