Uwaga, wpis zawiera SPOILERY do najnowszego odcinka serialu (tj. 3 odcinka 8 sezonu) .
W 2011 roku przeprowadzałem wywiad z George’em R.R. Martinem dla „Czasu Kultury”. Zainspirowany rozmowami z Magdą Madej-Reputakowską, pytałem pisarza o napięcie miedzy dwoma aspektami książkowego pierwowzoru „Gry o tron”. Pierwszym aspektem miała być codzienność, historia, polityka; drugim – symbole, proroctwa, temat wojny dobra ze złem. Martin powiedział mi wtedy: „«Pieśń lodu i ognia» cechuje się pewnym stopniem realizmu, ale jest to realizm w świecie eposu”.
Te słowa wracają do mnie teraz, po wielkiej bitwie z nieumarłymi w Winterfell, w której strona Starków i Targaryenów nie tylko wygrała, ale też nie straciła niemal żadnej istotnej narracyjnie postaci. Zginął tylko jeden bohater pierwszoplanowy, a jego wątek i tak zdążył osiągnąć satysfakcjonujące zakończenie. Nigdy dotąd w serialu nie było tak dobrze widać zjawiska, które określa się w internecie jako „plot armor”, czyli zbroi fabularnej chroniącej ważne postacie przed śmiercią nawet w najbardziej niebezpiecznych sytuacjach. Mówiąc potocznie, serial stracił swój realizm [1].
W istocie jednak jest to tylko zwieńczenie tendencji, które i w książkach, i w serialu dało się dostrzec od dawna. W siódmym sezonie całkiem dosłowną zbroję fabularną nosił Jaime Lannister – był to niezwykle twardy i zarazem lekki pancerz, który pomógł Królobójcy wydostać się z jeziora po nieudanym natarciu na smoka. Ale to i tak dopiero 2017 rok, a w książkach ten ślad można było znaleźć już wiele lat wcześniej. Mam na to dowód, którym jest moje pytanie z wywiadu z roku 2011, nawiązujące do serialowej śmierci Neda Starka:
„Przy uważniejszej lekturze [dotychczasowych czterech tomów cyklu] można dostrzec, że ginący wtedy bohater jest w Pańskim cyklu jedyną naprawdę istotną postacią, która umiera i zostaje na stałe wykluczona z fabuły. […] Być może […] udało się Panu przekonać czytelników, że każdy może umrzeć, ale niekoniecznie tak jest?”.
Mówiąc o istotnych postaciach z książek, miałem na myśli bohaterki i bohaterów, którzy otrzymali w cyklu własne rozdziały (nie licząc jednorazowych postaci z prologów i epilogów). Catelyn ginie, lecz powraca jako nieumarła, więc to przypadek graniczny. Potem w piątym tomie umiera Jon, wiemy już jednak z serialu, że zostanie wskrzeszony (jest jeszcze Quentyn Martell, ale trudno go uznać za realnego bohatera pierwszego planu). W serialu złudzenia podtrzymywano skuteczniej, ponieważ nie wiedzieliśmy, kto ma swoje rozdziały – dwa dobitne przykłady to Robb i Tywin – lecz teraz iluzja opadła i tutaj.
*
Dlaczego tyle piszę o umieraniu i przeżywaniu postaci? Dlatego, że tutaj świetnie widać sprzeczność między „brudną historią o okropieństwach wojny” a „podniosłą epopeją o walce dobra ze złem”. George R.R. Martin i twórcy serialu przez długi czas całkiem skutecznie udawali, że te dwie rzeczy da się pogodzić, ale coraz wyraźniej widzimy, że w ostatecznym rachunku to niemożliwe.
„Pieśń lodu i ognia” nie jest przy tym pierwszą taką próbą, lecz ukoronowaniem długich przemian gatunku fantasy po Tolkienie [2]. We „Władcy Pierścieni” żywioł eposu był niewątpliwym rdzeniem opowieści i harmonijnie łączył się z moralną jednoznacznością tekstu: walka szlachetnych bohaterów z Czarnym Władcą odpowiadała chrześcijańskiemu założeniu o transcendentnej realności dobra i zła. Ale późniejsi twórcy fantasy coraz częściej odbierali ten światopogląd jako przestarzały i coraz dalej od niego odchodzili. Nacisk zaczęto kłaść na historię, a nie na metafizykę; na rozbudowane gry i zmagania między detalicznie przedstawionymi księstwami i królestwami, a nie na wojnę, do której kluczem jest teologia i etyka. Czarny Władca nadal jest ważnym motywem gatunku, ale to pozostałość po dawnych czasach, niepasująca do narracji, której centralny konflikt ma charakter polityczny, nie zaś moralny. O wszystkim tym pisze Tomasz Z. Majkowski w książce „W Cieniu Białego Drzewa. Powieść fantasy w XX wieku”.
W tym sensie serialowa śmierć Nocnego Króla mogłaby być symbolicznym obwieszczeniem, że czas eposu w całym gatunku fantasy dobiegł końca. Przed nami przecież jeszcze całe trzy odcinki, które najwyraźniej będą już tylko wojną ludzi. Owszem, we „Władcy Pierścieni” po klęsce Saurona także mieliśmy porządki w Shire, ale tam wszystkie karty leżały już na stole, a tutaj gra o tron jeszcze się toczy.
Zarazem jednak Benioff i Weiss niewystarczająco odcięli się od epopei. Postacie wciąż noszą zbroje fabularne, a Nocny Król i jego armia nie zostali zreinterpretowani jako zjawisko z porządku doczesnego – nadal są metafizycznym złem, tyle że już pokonanym.
Być może w ostatnich książkach George’a R.R. Martina (o ile uda mu się je wydać) biali wędrowcy doczekają się takiego odczytania, które uczyni ich siłą ziemską, zrozumiałą, osadzoną w historii, a nie wdzierającą się w ludzki świat niczym demon w filmie grozy. Może np. sprawdzą się teorie fanowskie i przeczytamy o jakimś prastarym pakcie między pierwszymi Starkami a Nocnym Królem, zmieniającym całe nasze wyobrażenie o nieumarłych. Mogłoby to oznaczać realny przełom w konwencji – lub nawet jej koniec, bo im bardziej marginalizujemy etyczną symbolikę Czarnego Władcy, tym mocniej staje przed nami pytanie, czy nie lepiej pisać po prostu prozę historyczną, ewentualnie lekko inkrustowaną magią (trochę jak u Joego Abercrombiego).
Nie wiem jednak, czy Martin zmierza właśnie w tę stronę, a nawet gdyby tak było, to w tej chwili już większe znaczenie mają wybory Benioffa i Weissa. Jeżeli więc nie wydarzy się coś zgoła nieoczekiwanego, „Gra o tron” stanie się opowieścią, która jeszcze na jakiś czas zatrzyma gatunek fantasy w rozkroku między historią a eposem, między polityką a etyką, hamując jego ruch czy to w jedną, czy w drugą stronę. W takim wypadku obawiałbym się kulturowej stagnacji.
Chyba że zmiana przyjdzie np. ze strony „Wiedźmina”. Ciekawe, co w tym Netfliksie wymyślą, no, ciekawe.
*
[1] Przy czym pamiętajmy, że „realizm” w tej narracji również jest konwencją. Widać to choćby w udramatyzowaniu śmierci – ile jest w „Grze o tron” postaci choćby drugoplanowych, które umierają w sposób zupełnie przypadkowy i bezsensowny, np. zarażając się jakąś zwyczajną chorobą albo spadając z drabiny?
[2] Odsuwam tu na bok pytanie, czy mówimy o fantasy, czy o epic fantasy, czy może o high fantasy. Zamiast tego wymienię tylko przykładowych autorów nurtu: John R.R. Tolkien, Terry Brooks, David Eddings, Robert Jordan, Tad Williams.
*
Tekst ukazał się również na moim fanpage’u.
Inne tematy w dziale Kultura