„Fuzja” Orlenu i Lotosu jest niedobra dla Polski i Europy.
„Fuzja” PO, PSL, Lewicy, 2050 i innych jest „lekiem na całe zło” – jedynym skutecznym, które może zesłać Polsce praworządność i dobrobyt.
W obu przypadkach użyłem fuzji w cudzysłowie albowiem w sensie prawnym takiego pojęcia nie ma. Nie chodzi też o stworzenie na bazie Orlenu i Lotosu jednego - w sensie prawnym - podmiotu gospodarczego. Nie chodzi również o likwidację PO, Lewicy itp. i stworzenie jednej partii. W obu przypadkach chodzi o przejęcie kontroli. Po prostu.
O ile w przypadku gospodarki da się to zrobić w niskiej temperaturze (tzw. zimna „fuzja”) o tyle w polityce fuzja jest możliwa ale jedynie w wysokiej temperaturze, oznaczającej kłótnie, spory, swary, zawiści, oskarżenia i polityczne egzekucje. I wiążącej się z zobojętnieniem elektoratu opozycyjnego i możliwymi rezygnacjami z oddania głosu.
W fizyce zimna fuzja polega na połączeniu – w (stosunkowo) niskiej temperaturze – cząstek, które z natury rzeczy i praw fizyki się odpychają. Skutkiem takiego połączenia miała by być energia, którą można by spożytkować w odpowiedni sposób. W fizyce było już wielu bohaterów, którzy twierdzili, że udało im się uzyskać energię w ramach tzw. zimnej fuzji. Niestety, jakoś nikt im nie chce wierzyć. Póki co, takie zjawisko zachodzi w temperaturach sięgających milionów kelwinów. Nie jest łatwo do tego doprowadzić.
W polityce uzyskanie zimnej fuzji wydaje się być nieosiągalne. Ale pan profesor Tusk od dłuższego czasu namawia przyjaciół z innych ugrupowań do podjęcia się tego eksperymentu – jak na razie bez pozytywnych i jednoznacznych deklaracji.
Dlaczego do tego dąży?
Odpowiedź już padła: chodzi o przejęcie kontroli.
Pozwoliłem sobie na przeprowadzenie ogólnej symulacji. Od razu zastrzegam, że z matematycznego punktu widzenia ta symulacja może być obarczona sporym błędem ale po metodzie D’Hondta można spodziewać się niespodzianek.
Popatrzmy, Gazeta (tak, ta gazeta) podała, że gdyby wybory odbyły się teraz i gdyby opozycja się „zjednoczyła”, to poparcie wyborcze byłoby takie:
• Opozycja (zjednoczona) - 49,7%
• Zjednoczona Prawica – 25,09%
• Konfederacja – 10,22%
• Inni – 3,46%
Gdyby nie było zjednoczenia opozycji to partie uzyskałyby (głosów):
• Zjednoczona Prawica – 35,28%
• Koalicja Obywatelska – 25,09%
• Polska 2050 – 12,35%
• Lewica – 10,91%
• Konfederacja – 6,30%
• PSL – 4,72%
• Kukiz15 – 2,2%
• Inni - ~3%
W takim rozdaniu opozycja zebrałaby w sumie około 53% głosów.
I co jest korzystniejsze? Popatrzmy.
Bez zjednoczenia opozycja dostałaby szacunkowo:
• KO – 141 mandatów
• Polska 2050 – 50 mandatów
• Lewica – 22 mandaty
• PSL – 1 mandat
Razem: 214 mandatów – co jednak nie daje większości
Po zjednoczeniu i przy znormalizowaniu (na bazie wyników bez zjednoczenia opozycji) indywidualnego poparcia, poszczególne partie powinny uzyskać następujące liczby mandatów (w ramach ogólnej liczby mandatów zdobytych przez zjednoczoną opozycję):
• KO – 128 mandatów
• 2050 – 63 mandaty
• Lewica – 57 mandatów
• PSL – 25 mandatów
Razem: 273 mandaty
Reasumując, KO bez zjednoczenia uzyskałaby 141 mandatów. W ramach fuzji, na bazie znormalizowanego procentowego poparcia KO powinno dostać 128 mandatów.
Wniosek?
128 < 141
Czyli KO traci kilkanaście mandatów na fuzji opozycyjnej ale opozycja jako całość zyskuje 60 mandatów i większość bezwzględną w Sejmie.
Ta – mimo, że obarczona sporym błędem – analiza pokazuje, że fuzja opozycji mogłaby przynieść sukces, gdyby była przeprowadzona w niskiej temperaturze (zimna fuzja) politycznej. I gdyby nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.
Sęk w tym, że nie da się przewidzieć rozkładu głosów na poszczególnych kandydatów z jednej listy opozycyjnej. Teoretycznie to PO powinna zyskać najwięcej głosów i wówczas to Donald Tusk powinien mieć pełną kontrolę (sterowanie) nad całością opozycji. Utrata mandatów poselskich w ramach samego PO nie byłaby problemem – zostałoby to nadrobione stanowiskami w firmach państwowych i administracji rządowej. Zresztą kto wie, może mielibyśmy do czynienia z tzw. kanibalizmem głosów – przejęciem poparcia dla kandydatów pozostałych ugrupowań opozycji na rzecz kandydatów PO. I chyba na to liczy Donald Tusk.
Kombinowanie z tworzeniem koalicji (mimo wygrania wyborów) dopiero po wyborach byłoby trudniejsze – PO musiałaby „zapłacić” większą daninę na rzecz koalicjantów i musiałaby liczyć się ze zmiennością nastrojów koalicjantów – tak jak ma PIS z partią pana Ziobro i wcześniej pana Gowina. Donald Tusk tego nie lubi. Żadna żelazna miotła tego nie lubi mimo że jest żelazna. Spore ryzyko ...
Jest jednak w tym całym zamieszaniu druga strona medalu – znacznie ciekawsza.
Pomysł ze wspólną listą opozycyjną oznacza - nie mniej ni więcej - przyznanie się Donalda Tuska, że:
Platforma Obywatelska, ten konglomerat europejskości, intelektu, kompetencji i patriotyzmu nie jest w stanie samodzielnie wygrać wyborów z zacofaniem Prawa i Sprawiedliwości.
Że nie jest w stanie samodzielnie przekonać Polaków do siebie.
O czymś to świadczy …
Jak dla mnie najśmieszniejsze jest jednak to, że da się wygrać wybory z PIS i nie potrzeba do tego zimnej ni gorącej fuzji całego opozycyjnego segmentu. Z jakichś powodów, Donald Tusk i PO nie chcą przyjąć tego do świadomości i muszą kombinować jak koń sołtysa pod górkę ...
Jestem świadomy, że nie wystarczy dużo wiedzieć, aby być mądrym człowiekiem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tu bywam: https://twitter.com/starywrocek
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka