“Było nie było, bęc babkę w ryło” [Mrożek].
Nie poniosą odpowiedzialności nacjonaliści, którzy 11 listopada ubiegłego roku dla uczczenia odzyskania przez Polskę niepodległości pobili kobiety, demonstrujące sprzeciw wobec ich haseł. Nie chcieli bowiem nikogo krzywdzić, bo nie uderzali w miejsca newralgiczne a uszkodzenia ciała (pozostały trwałe blizny) nie spowodowały konieczności leczenia poszkodowanych pań dłuższego od 7 dni.
Tak mniej więcej brzmi uzasadnienie odmowy ścigania damskich bokserów przez prokuraturę. Rzecz ma miejsce nie w stanie wojennym, a w XXI wieku i w Europie, nie w San Escobar. Nic więc dziwnego, że nawet minister Dera wyraził zdziwienie takim obrotem rzeczy, a opozycja wręcz się domaga pociągnięcia wyrazicielki owego postanowienia do odpowiedzialności dyscyplinarnej.
Rzecz zaś ukazuje rolę kadr w zarządzaniu państwem. Komuniści nadawali opanowanym przez siebie narodom najbardziej liberalne konstytucje. Sam Stalin dbał o to, aby demoludy nie miały najmniejszych w tym względzie powodów do zastrzeżeń
U nas, w przygranicznym Kostrzynie, na centralnym skrzyżowaniu stał stosowny monument w kształcie księgi, w której przybysz mógł odczytać w spiżu wyryte stosowne ustępy Konstytucji PRL, dające prawo do zgromadzeń, demonstracji publicznych, wolności wypowiedzi.
Kiedy wówczas (szczególnie w latach osiemdziesiątych) dochodziło do konfrontacji tego cudu z rzeczywistością, dla tych, którzy by chcieli korzystać z dobrodziejstw komunistycznej wolności, przygotowano uwspółcześnione “Sybiry, ukazy i knuty” [Mickiewicz]. Trudno się oprzeć wrażeniu, że dzisiaj ich rolę pełnią przedstawiciele “dorodnej, polskiej młodzieży” w kominiarkach, która wyzywa, opluwa, w końcu bije nawet kobiety, jeżeli się nie zachowują potulnie wobec władzy.
Wtedy właśnie całą interpretację i praktykę wdrażania zasad uwiecznianych w pomnikowych inskrypcjach powierzono stosownym kadrom, które najbardziej oczywiste fakty przedstawiały w takim świetle, że tylko ktoś zupełnie pozbawiony zdolności oceny mógłby im uwierzyć.
Trudno się zatem dziwić nasilającym się ostatnio głosom, że komuna wraca. Nawet prezydencki minister jest tymi objawami zażenowany.
I tu mamy sedno. Nie wraca. W Peerelu przecież nie było prezydenta.
Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka