Mamy dwa języki, które nam służą nie tylko do komunikacji ze światem, ale także do jego opisania na własny użytek i odczytania tego, co mówią inni. Jeden to obiektywny język nauki, często prawa. Drugi to subiektywny, nasz ludzki język, uwzględniający nasze prywatne symbole, znaczenia, niuanse. Jest jeszcze cały szereg odmian żargonów, zrozumiałych tylko dla ich użytkowników. Najbardziej z nich znana jest kancelaryjna polszczyzna, siląca się na naśladowanie mowy prawników, udająca więc ten pierwszy.
No i jest jeszcze nowomowa, obecnie raczej pisomowa. Ta służy do zakłamywania rzeczywistości poprzez odwracanie znaczeń. Odnosimy więc w niej zwycięstwo 27:1 na naszą niekorzyść, obserwujemy zdradzieckie mordy i kanalie, prezentujące jednak parlamentarny język i obyczaje, nade wszystko zaś optujące za przestrzeganiem prawa. Przygodni natomiast spacerowicze są nieobecni na demonstracjach poparcia władzy. Mamy też informację, że to komuna kierowała “Solidarnością”, do czego się jednak chętnie przyznają odkrywcy rewelacji, że bezpieka się sama obaliła.
Przekonanie kogokolwiek do rzeczonych absurdów byłoby niemożliwe, gdyby nie pisomowa właśnie. Jej znawcy muszą dowieść, że rację mamy "my", a nie mają jej adwersarze, niezależnie od tego co powiedzą i co zrobią. W tej sytuacji jest oczywiste, że kiedy “oni” mówią o “naszej” klęsce, to właśnie “my” zwyciężyliśmy, czyli sprawdza się założona teza. Odwrócenie znaczeń w “naszym” żargonie jest więc uzasadnione. Bo złotówka to pieniądz, pieniądz to forsa, forsa to grunt, grunt to ziemia, Ziemia to matka, matka to anioł, anioł to stróż. Czyli dozorca to złotówka. Tyle się należało za otwarcie bramy nocą. Pisomowa jest więc przez pisofilów uważana za odmianę obiektywnego języka nauki, której nikt nie rozumie, ale zawsze jest w niej wyrażana prawda.
I teraz Sąd Najwyższy zawiesza postępowanie w sprawie ułaskawienie dawnych urzędników CBA przez prezydenta Dudę. Powodem tego jest otwarty przed Trybunałem Konstytucyjnym przewód w sprawie sporu kompetencyjnego między prezydentem a SN w sprawie aktu łaski. Jest raczej oczywiste, że nie ma takiego problemu. Aliści skoro zastrzeżenia zostały podniesione, tylko prawomocny wyrok może potwierdzić ich nieistotność. I na to chce czekać Sąd Najwyższy, pragnąc uszanować zasadę, że otwarcie postępowania przed jednym sądem w kwestii dotyczącej sprawy prowadzonej przez drugi, zawiesza rozstrzygnięcie tego drugiego. Uzasadnienie bowiem orzeczenia Sądu Najwyższego powinno zawierać akapit, odnoszący się do wyroku Trybunału Konstytucyjnego w tym przedmiocie.
Tak wygląda wczorajsze wyjaśnienie powodów postanowienia o zawieszeniu postępowania przed SN, przetłumaczone na potoczny język. Nie jest wolne od eufemizmów, powtórzeń i tego, co się zarzuca niezrozumiałej, kancelaryjnej polszczyźnie, uprawianej przez urzędników. Nie da się inaczej.
Puenta więc nie może być inna, niż stwierdzenie, że los oficjalisty nie jest godzien pozazdroszczenia. Istnieje bowiem tylko to, co postrzegamy i potrafimy opisać. Straszne więc są zawiłości, które oczami duszy muszą oglądać nieszczęśni biuraliści.
Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka