Sedno najczęściej tkwi w tle.
Ta historyczna wizyta upamiętniła 25. rocznicę przystąpienia Polski i podkreśla żelazne zobowiązanie obu naszych krajów na rzecz Sojuszu NATO. Tak napisano w komunikacie Białego Domu.
Mamy gwarancje bezpieczeństwa. Kupimy też 1800 rakiet przeciwlotniczych o zasięgu 1000 kilometrów oraz 96 śmigłowców szturmowych.
Mamy też zapewnienie współpracy energetycznej i amerykańskiej technologii w budowie elektrowni jądrowej. To bezpośredni efekt wczorajszej wizyty prezydenta i premiera w Ameryce.
Są też głosy krytyczne. Prezydent Komorowski wprost stwierdza, że to samo by mogła osiągnąć delegacja na poziomie wiceministrów.
Podczas rozmów polska delegacja nie usiadła zgodnie z protokołem dyplomatycznym. W rezultacie, rozmieszczając się obok prezydenta i premiera ujawniła, że znalazły się tam dwa odrębne zespoły. Amerykanie atoli wiedzą, że kohabitacja jest u nas teraz w fazie kryzysu i niewiele zapowiada jej poprawę.
Eksperci krytykują propozycję, wyrażoną przez prezydenta Dudę przed wyjazdem, aby państwa NATO powiększyły swoje wydatki na obronność do 3% PKB. Zabrzmiało to mocarstwowo, a w rzeczywistości jesteśmy takim samym członkiem Sojuszu, jak każdy inny. Orędzie nie jest też miejscem do wysuwania takich postulatów. Prezydent atoli uważa, że jego propozycja spotkała się ze zrozumieniem.
Donald Tusk wezwał spikera Izby Reprezentantów, Mike’a Johnsona do odblokowania pomocy dla Ukrainy. Od tego zależy przyszłość sojuszników USA w Europie.
Zachodnia prasa zaś zauważa, że wizyta koronuje powrót Polski do grona państw demokratycznych.
W sumie możemy już uważać za oczywiste, że nasze rzekome pokrewieństwo kulturowe ze Wschodem jest uznaną w świecie fikcją, wymyśloną przez oszalałych antyokcydentalistów. I to jest chyba najlepsze, co się wczoraj mogło zdarzyć.
Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka