Kiedyś wśród studentów była popularna bajka o śledziu i pieprzu. Doradzała, aby śledzić swoją …partię, rozrywek zaś szukać u cudzych …partii.
Premier Tusk ujawnił, że Daniel Obajtek zatrudnił detektywa, którego oficjalnym zadaniem była "identyfikacja i udokumentowanie działań nieuczciwej konkurencji wobec PKN Orlen, w tym identyfikacja źródeł ujawnienia informacji dotyczących funkcjonowania koncernu". Przy okazji niejako miał też inwigilować działaczy opozycji, Marcina Kierwińskiego, Jana Grabca i Andrzeja Halickiego. Za ponad milion złotych z kasy Orlenu. Dawny prezes Orlenu zaprzecza.
Pewnie rzeczonej bajki do końca pan Obajtek nie zrozumiał albo w ogóle jej nie znał. Dlatego mógł działać odwrotnie do jej zaleceń. Wszak opozycyjni politycy nie dostarczali sensacji, bo działali jawnie. Opozycję też otwarcie prześladowała ówczesna TVP Info. Ówczesny szef Orlenu, zaabsorbowany podglądaniem opozycyjnych polityków, mógł być bezkarnie śledzony przez swoich mocodawców. Tego wynajęty detektyw by nie brał pod uwagę, bo chociaż wedle rachunków nie był tani, Daniel Obajtek się tego nie spodziewał.
Media więc mają teraz używanie. I korzystają. W dodatku się sprawdza zasada, że czym wojujesz, od tego giniesz.
Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo