Ceny wzrosły. Inflacja rusza. W stosunku do ubiegłego roku jest drożej o 5%. Przysłowiowe lokomotywy musiały chyba potanieć, bo artykuły codziennego użytku, które nabywa głównie suweren, podrożały bardziej.
Ale władza nie ma powodu do obaw. Swoje zobowiązania wobec kontrahentów państwo realizuje po zakończeniu usługi, według cen obowiązujących w momencie zawarcia umowy. Daniny zaś odbiera wedle wartości pieniądza obowiązującej w momencie zapłaty. Za inflację płacą więc obywatele. Także beneficjanci akcji 500+. Wpływy z podatku VAT wzrosną zatem tylko w tym roku o 10 miliardów złotych.
Wszystko zaś przebiega wedle ogranego scenariusza. Najpierw lud się cieszy z otrzymanych dopłat. Potem się okazuje, że w sklepie są one mniej warte, jak na papierze. Budżet ma jednak więcej pieniędzy i władza może opowiadać, jaka to jest gospodarna.
Inflację powodują głównie czynniki zależne od państwa. To najczęściej jest utrzymywanie niskich stóp procentowych, administracyjne podnoszenie zarobków, zadłużanie państwa, ukrywanie rosnących kosztów wytwarzania w cenie produktu.
Tutaj się kłaniają nasze najwyższe w Unii (regulowane oczywiście) opłaty za energię. Ceny ropy spadają, ale my za wysoko opodatkowaną benzynę płacimy więcej. A że dostawcy paliw chętnie dostosowują się do takich wymagań rynku, to i mamy. Państwo więc się wyżywi, a lud swoje pięćset plus odda na polski ład, który mu również przysporzy... pustej gotówki.
Jednakowoż kupując coraz drożej importowane produkty nie nabijamy bynajmniej kieszeni zachodnich plutokratów. Równolegle bowiem spada kurs złotówki wobec zagranicznych walut.
Całe szczęście.
Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka