W czasie komuny Kronika Filmowa pokazała zdobywców Kazbeku bodaj, jednego ze szczytów Kaukazu. Wspinacze nie tylko taszczyli ze sobą czerwone sztandary. To już była wtedy norma. Pracowicie też pchali furkoczące zajadle motocykle. Dotarli tak w szczytowe partie wulkanu łącznie z ekipą filmową. Oglądająca kronikę dzieciarnia (wyświetlano ją przed każdym filmem fabularnym) szyderczo dawała pierwszeństwo mozołowi operatorów. Wszak ówczesne kamery nie miały silników, ale również miały wagę.
Telewizja przypomniała układanie stępki pod prom, który miał zapoczątkować świetlany okres stoczni w Szczecinie. Teraz rzecz jest dużo prostsza. Nikt się nie już nie kwapi podróżowaniem po bezdrożach. W dodatku górskich, kłopotliwych nawet jak nie są kaukaskie. Uczestnicy widowiska występowali w krawatach. Młotek był zegarmistrzowski raczej. Jedynie żelastwo, po którym pukali, było zwaliste i czerwone. Nic dziwnego. Wszak od czasu pokazuchy z Kazbekiem w tle minęło półwiecze z górą.
Istota obu zdarzeń jest identyczna. Podobnie jak kaukaska opowieść, szczecińska miała dowodzić nie tylko potęgi ideologii, ale też siły sprawczej jej wyznawców. Tyle że teraz bawi ona wszystkich, wtedy tylko dzieciarnię.
Bo już Sokrates głosił, że cnót się trzeba uczyć. To wymaga czasu. Męstwo zaś, umiarkowanie i mądrość pozwalają dostrzegać świat, takim, jaki jest. To zaś jest warunkiem sukcesu całej społeczności.
Nie jest więc z nami tak źle, jak czasem twierdzą komentatorzy.
Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo