– Jeśli będzie trzeba, zgnieciemy tom (sic!) rewolucję – mówi szef narodowców, posługując się polszczyzną równie nienaganną, jak jego miłość do współplemieńców i ich praw.
Media bowiem donoszą o szkoleniu Strażników Narodowych w sztuce posługiwania się pistoletem. Oddaje się dwa strzały w tułów i kiedy tak potraktowany rodak się jednak zbliża, trzeci pocisk ma trafić w głowę. Brytyjski regulamin sił specjalnych z drugiej wojny światowej przewidywał tylko dwa pistoletowe strzały. Ale oni nie mieli do czynienia z ziomkami.
W podobnej miłości miota się dobra zmiana, ale nieco inaczej ją wyraża. Kiedy więc obito pałami grzbiety nacjonalistów, dla uczczenia niepodległości podpalających domy na trasie pochodu, tydzień potem trzeba było pobić protestujące kobiety, przymuszane do rodzenia niezdolnych do życia dzieci. Inaczej nie było można, bo narodowcy by przestali kochać biało-czerwoną drużynę.
Ciekawe kto jeszcze oberwie? Wydaje się, że kolej na oburzonych. Oni bowiem, pozostając w aliansie z PSL-em, głosują wbrew koalicjantom za zawetowaniem unijnego budżetu. Jakoś ich trzeba do miłości dla dobrej zmiany przekonać. Wtedy nie będą potrzebni tam ziobryści, którzy zanadto się rozpychają. Zresztą pałek dla nich chyba też nie zabraknie, ale gdyby się za to obrazili, zamiast pokochać?
Bo chrześcijańska zasada wprawdzie mówi, aby nadstawiać drugi policzek. Aliści kiedy płoną lasy, nie czas żałować róż.
Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo