Za kilkadziesiąt godzin, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, poznamy przywódcę najpotężniejszego światowego supermocarstwa. Zanim dowiemy się jednak kto zostanie nowym prezydentem Chin ;) okaże się, czy amerykańskie społeczeństwo przedłuży mandat prezydentowi Barackowi Obamie lub też wybierze alternatywę w postaci Republikanina Mitta Romneya.
W ten sposób dobiega końca trwający kilkanaście miesięcy proces wyborczy. Ponieważ Barack Obama okazał się najbardziej podatnym na porażkę urzędującym prezydentem, od czasów Jimmy’ego Cartera, przed Republikanami otworzyła się szansa na „odbicie” Białego Domu już po czterech latach. Niezwykle wyrównany wyścig, przy tym o wiele bardziej emocjonujący niż ten cztery lata temu, mimo przesłanek wskazujących na zwycięstwo Obamy (dzięki uzyskaniu sondażowej przewagi w kluczowych stanach, dysponując też niewielką przewadze w badaniach ogólnokrajowych). Republikanie są zaś przekonani, że Demokratom nie uda się odtworzyć struktury elektoratu, która dała im zwycięstwo w 2008 r., nawet przy bardziej zróżnicowanym demograficznie społeczeństwie (wzrost udziału mniejszości tradycyjnie częściej wybierających Demokratów) – lista potencjalnych strat prezydenta w poszczególnych kategoriach elektoratu. Poza tym liczą na ogromną mobilizację własnej bazy (na poziomie bliskim 40% elektoratu, w r. 2004 wysoka mobilizacja wyborców GOP – 37% – wydatnie pomogła w reelekcji George’owi W. Bushowi). Wreszcie liczą na rozszerzenie mapy wyborczej, twierdząc, że Romney jest w stanie rywalizować z Obamą w kilku stanach Środkowego Zachodu (przede wszystkim Pensylwanii), tradycyjnie „przynależnych” Demokratom” i zgodnie ze stwierdzeniem „put your money where your mouth is” skierowując tam środki i samego nominata. Spójrzmy na kilka danych dotyczących tegorocznej elekcji:
- populacja osób uprawnionych do głosowania (voting-eligible population) wynosi ponad 219 mln osób, jest zatem o ok. 6 mln osób wyższa niż cztery lata temu. Zgodnie z danymi ze spisu powszechnego z r. 2010 ponad 72% populacji stanowią biali. Według danych z exit polls sprzed czterech lat, udział białych w elektoracie wyniósł 74%, z kolei dane z cenzusu wskazują, że był o 2 pkt. proc. wyższy. Biorąc pod uwagę, że przewaga Romneya wśród tej kategorii wyborców wynosi ok. 20 pkt. proc. (jedno z badań wskazuje na przewagę byłego gubernatora Massachusetts 59:38)., jest najwyższa od lat 80. poprzedniego stulecia. Istnieje pogląd, że kategorie wyborców, których udział w głosowaniu spada, zaczynają głosować bardziej spójnie. Nominata Republikanów będzie premiował wysoki poziom frekwencji u białych, choć wciąż nie musi on zapewnić mu zwycięstwa (udział białych w kluczowych stanach: Ohio (81%, spadek o 2% w stosunku do r. 2000); Wirginia (65%, wzrost o 4%, Floryda (58%, wzrost o 4%.), Kolorado (70%, wzrost o 10%). Cztery lata temu John McCain pokonał Obamę w grupie białych wyborców 12 pkt. proc., ale nikły entuzjazm wyborców Republikanów (mniej niż 30% z nich uczestniczyło wtedy w głosowaniu) nie dał mu zwycięstwa. Partia Republikańska musi zareagować na kluczowe zagadnienie dla własnej przyszłości: problem demograficzny. Przy spadającym udziale białych w stosunku do całości elektoratu (1992 – 87%, 2000 – 81%), stanie się on jeszcze bardziej widoczny w kolejnych głosowaniach.
- dla prezydenta Obamy kluczowy będzie wysoki udział w wyborach przedstawicieli mniejszości. Stąd wysiłki jego machiny wyborczej skierowane na zarejestrowanie jak największej liczby ich przedstawicieli. Według danych z aktualnego spisu powszechnego społeczność Latynosów to 16,4% mieszkańców USA, z tej grupy jednak tylko 44% jest uprawnionych do głosowania (dla porównania wśród białych odsetek ten wynosi 78%). Exit polls sprzed czterech lat przeceniły, w stosunku do danych z cenzusu, udział Hispanics w ówczesnym elektoracie (miał on wynieść 7%, a nie 9%). Latynosi pozostają najszybciej rosnącą grupa demograficzną w USA, w stosunku do r. 2000 ich populacja wzrosłą o 43%, a co miesiąc 18. rok życia przekracza 50 tysięcy z nich, a od poprzednich wyborów przybyło wśród nich uprawnionych do głosowania 2400 tys. osób. Ten wzrost widać świetnie w kluczowych stanach: Floryda 98%, wzrost o 92% w stosunku do r. 2000, Ohio (3%, wzrost o 63%, Kolorado (21%, wzrost o 41%). Wirginia (8%, wzrost o 92%). W kontekście tej grupy interesujące będą wyniki w stanach, w których zwycięstwo najpewniej zapewni sobie Romney, gdzie populacja Hispanics wzrasta najszybciej (Teksas, Arizona). Uczynienie z nich stanów wahających w ciągu kilku, a może kilkunastu lat, jest jednym z najważniejszych celów strategicznych Partii Demokratycznej. Jeżeli GOP utrzyma swoje ortodoksyjne stanowisko w sprawie polityki imigracyjnej, to przeważająca część wyborców latynoskich przejdzie do obozu Demokratów, a partia spod znaku słonia będzie miała olbrzymie problemy z wygraniem wyborów na poziomie ogólnokrajowym. Jeżeli chodzi o Afroamerykanów stanowią oni 12,6% społeczeństwa USA i dzięki sporej mobilizacji cztery lata temu udział ten niemal dokładnie odpowiadał ich uczestnictwu w głosowaniu cztery lata temu. W tych wyborach warto spojrzeć na frekwencję wśród czarnych Amerykanów w stanach południowych (Georgia i w mniejszym stopniu Mississippi) gdzie ich udział wynosi ponad 30%. Stany te, które od ok. 40 lat stanowią bazę dla republikańskiego głębokiego Południa (które wcześniej przez dziesiątki lat było bastionem Demokratów), dzięki wzrastającemu udziałowi Afroamerykanów mogą przechylić się w stronę Demokratów i być może w tym roku po raz ostatni są rozpatrywane jako pewne nabytki Republikanów. Liczebnie, a zarazem politycznie, nie tak istotną mniejszością są Amerykanie pochodzenia azjatyckiego. Stanowią oni prawie 5% społeczeństwa, jednak zamieszkują w największym procencie stany, w których nie występuje aktualnie rywalizacja (pewne dla Demokratów: Kalifornia i Hawaje). Mniejszości pozostają jednak wciąż poza głównym nurtem kampanii, o czym świadczy to, że np. Latynosi stanowią tylko 4% darczyńców w czasie kampanii (co jest też dowodem na ich słabszą pozycję ekonomiczną).
- przy okazji wyborów należy zwrócić jeszcze uwagę na dwie kategorie elektoratu: kobiety i wyborców niezależnych. Wśród kobiet, mimo eksponowania przez kampanię Obamy, tematu domniemanej wojny z kobietami jaką maja toczyć Republikanie, Romneyowi udało się, w dużym stopniu, zredukować różnicę dzielącą go od głowy państwa. Choć przewaga prezydenta w tej grupie wciąż ma się dobrze. Zresztą historycznie od r. 1992 kobiety w swojej większości głosują na kandydatów Demokratów (największą przewagę uzyskał Bill Clintom – 16 pkt. proc. w 1996 r.). Mężczyźni zaś częściej wybierają Republikanów (w r. 2008 Obama wygrał tę grupę 1 pkt. proc.), co nie uda mu się najpewniej w tym roku. O wiele większe problemy prezydent ma wśród wyborców niezależnych, którzy maja stanowić ok. 25-30% elektoratu w tych wyborach. Romney prowadzi w tej kategorii kilkunastoma pkt. proc. (w 2008 – gdy grupa stanowi ok. 29% elektoratu obecny prezydent pokonał John’a McCain’a 8 pkt. proc.). Pocieszeniem dla prezydenta jest jednak, ze urzędująca głowa państwa może przegrać głosowanie w tej grupie, a i tak wygrać wybory, jak w r. 2004. Ciekawą tendencja jest także wzrost liczby zarejestrowanych wyborców niezależnych w stanach wahających się.
Wiadomo już, że tegoroczne early voting, zarówno z powodu huraganu Sandy, jak i mniejszego entuzjazmu dla reelekcyjnych starań prezydenta Baracka Obamy (Demokraci bardziej intensywnie niż konkurenci pracują nad tym, aby ich wyborcy oddali głosy wcześniej) nie dorówna poziomowi z r. 2008. Aktualnie głosy w tym trybie oddało ok. 23% osób uprawnionych do głosowania, w porównaniu z 31% cztery lata temu. Jednak w kilku kluczowych stanach ówczesne poziomy zostały już przekroczone (Ohio, Karolina Północna).
Wyrafinowane metody kampanijne (operacje terenowe, gromadzenie olbrzymiej ilości danych, dostosowywanie reklam do rodzaju odbiorcy, mobilizacja elektoratu w ramach procesu get out the vote) sprawiły, że choć prawdą pozostaje stwierdzenie, iż o wyniku rozstrzygnie grupa kilku stanów, to jednak bardziej dokładne będzie stwierdzenie, ze w rzeczywistości decydujące będą głosowania w 106 hrabstwach (powiatach) znajdujących się w 9 stanach, które w kilku ostatnich wyborach najczęściej „zmieniały” orientację polityczna. Oto ich lista.
Czytelnikom, którzy nie mają już dość amerykańskiej kampanii wyborczej, zapraszam do śledzenia jutrzejszej relacji tekstowej, która będzie się koncentrować nie tylko na wyborach prezydenckich.
PS Zapraszam na stronę blogu na Facebooku.
Inne tematy w dziale Polityka