Ponad pięć lat temu zmarł mój Ojciec. Na raka prostaty. Przyczyna dosyć powszechna w naszych czasach komfortu konsumpcyjnego. Nowotwory - to współczesne potwory - zbierają żniwo, ochoczo i niestrudzenie, dla swojej Pani - Śmierci..
Szczególnie udane życio-kosy mają miejsce ostatnio. Ludzie umierają falami pandemicznymi. Tak to bywa, kiedy walczy się wszelkimi dostępnymi środkami i sposobami ze śmiercionośnym Wirusem Koronnym. To tak jak walka o pokój - z taka zaciętością i bezwzględnością, że nawet kamień na kamieniu nie zostanie - i wówczas pokój nastanie - Śmierci Spokój.
Ojciec mój zmarł pod "respiratorem" na OIOMie.Po kilkuletnim leczeniu, rak ostatecznie dopiął celu, rozlazł się po całym organizmie, rozpanoszył i zwyciężył - zabijając rodzica i siebie.
Nie ostał "kamień na kamieniu" - nie ostała się żadna "żywa komórka"..
Kiedy Ojciec leżał pod "respiratorem" i jeszcze "oddychał", przychodziłem każdego dnia.
Machina medyczna szumiała, pracowała rytmicznie, ekrany migotały parametrami, czasami słychać było jakieś ciche dźwięki: piski, brzęczenia....
Widziałem i wiedziałem, że pacjent już z tego stanu nie wyjdzie na ten świat.
Miny pielęgniarek i pani doktor nie pozostawiały miejsca na nadzieję, na złudzenia...
Więc tak wygląda powolna i bezwolna śmierć?!
Późnym wieczorem siedziałem sam w salonie..... rozmyślając - w domu mego Ojca.
Na skraju osiedla domków. Było cicho, spokojnie - a nawet błogo. Piękny wieczór majowego schyłku..
Robiło się coraz ciemniej, kiedy nagle poczułem jakieś zawirowanie - coś jak przeczuwanie, jak konanie...
Byłem bezwolny - ulotniły się wszystkie myśli - zaostrzyła się percepcja... i wtedy..
Lampa sufitowa w salonie zaczęła gasnąć i zapalać się - tak kilka razy.
A potem dwukrotnie dźwięk brzęczącej szyby, na wprost w drzwiach tarasowych. Tak jakby ktoś przeciągał po niej czymś ostrym i twardym (diamentem). Pierwszy dźwięk przenikliwy, dobitny - jak komunikat: "Tu jestem".
Po kilku chwilach drugi dźwięk - krótki i lekki niczym kropki na końcu zdania: "odchodzę...".
Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na zegar - była 22.12.
Rano telefon ze szpitala.Dzwoni pan doktor z nocnego dyżuru.
- pański Ojciec zmarł wczoraj w nocy
- o której?
- po 22 drugiej ( dnia 25 05 2016 )
A potem był pogrzeb, którego nigdy nie zapomnę.
Szczególnie mowy księdza podczas mszy pogrzebowej.
A za oknami kościoła ulewa - jakby Niebo płakało - prawie dokładnie wtedy kiedy trwało nabożeństwo..
Ojciec nie był łatwym człowiekiem, można by rzec "skrajnym"- kontrowersyjnym.Lubianym i znienawidzonym.
Ksiądz, całe życie Ojca, ujął w pięknych, wzruszających słowach - kojących i uzdrawiających..
Na tym świecie nie ma ludzi doskonałych.
Kto jest bez grzechu - niech pierwszy rzuci kamieniem w bliźniego swego...
Nie ma takiego..
P.S.
W domu Ojca lampa sufitowa była obsługiwana "pilotem" z możliwością regulacji natężenia mocy światła - włączania i wyłączania.
Ja jej nie używałem, nie lubiłem takich wynalazków...
Inne tematy w dziale Społeczeństwo