W obronę nowego programu nauczania historii w liceum najbardziej zaangażowani są ludzie, mający z nauką historyczną niewiele wspólnego. Tym bardziej zastanawia fakt, że jeżeli jednogłośna krytyka wychodzi ze strony Rad Instytutów Historii UJ i KUL, że jeśli nie może zgodzić się na to ani Rada Wydziału Historycznego UWr, ani jej odpowiedniczka na prawie na UJ, że jeżeli protestują historycy z UMK w Toruniu, UW oraz Instytutu Historii PAN, to coś tu musi szumieć niedobrze. Nieprzejednana postawa minister Szumilas pozwala na nowo zrozumieć fukuyamowskie hasło "końca historii". Z tym jednak, że skoro wersja globalna się nie sprawdziła, to rodzima zmierza prostą drogą do sukcesu.
W momencie kiedy wydawało się, że impas został przerwany, albowiem prezydent zgodził się na zorganizowanie spotkania pod hasłem "Historia w szkole i w życiu", światło dzienne ujrzały podręczniki do historii dla nowej podstawy programowej, które obowiązywać będą w pierwszych klasach liceów (historia po 1918). Pochylmy się na chwilę nad podręcznikiem wydawnictwa Operon, firmowanym nazwiskami dydaktyków z Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Zielonogórskiego - dr hab. Bogumiły Burdy (Instytut Historii) i dr hab. Bohdana Halczaka (Instytut Politologii). Trud zanalizowania treści tego i innych wydawnictw wziął na siebie prof. dr hab. Andrzej Nowak z UJ, a wnioski opublikował w poniedziałkowym wydaniu "Uważam Rze" (16 kwietnia). Przedstawione uwagi zastanawiają i muszą doprowadzać do konsternacji.
Wyrażone przez Nowaka wątpliwości są o tyle uzasadnione, o ile dotyczą bardzo konkretnych problemów, które od września miałyby być wykładane bardzo konkretnej młodzieży. Czytając tekst w URze można dojść do wniosku, że błędy i nieścisłości w podręczniku Operona mogą wynikać z: (1) niewiedzy autorów; (2) ich subiektywnego podejścia; (3) korzystania ze starych podręczników i książek. Nasuwa się też myśl, że punkt (2) może mieć coś wspólnego z daleko posuniętą ostrożnością, a punkt (3) z premedytacją.
Choć nierzadkie w podręcznikach do historii, błędy wynikające z ewidentnej niewiedzy pracowników naukowych opracowujących podręczniki dla młodzieży muszą być smutnym świadectwem. W wydawnictwie Operonu brak wiedzy (najpewniej) uwidocznił się nade wszystko w przypadkach:
- Braku jakiejkolwiek wzmianki o ludobójstwie Polaków (ponad 110.000 rozstrzelanych) w czasach wielkiej czystki, przeprowadzonego na podstawie rozkazu szefa NKWD Nikołaja Jeżowa z 11 sierpnia 1937 r.;
- Pominięcia uściślenia, że Polacy w 1919 r. odbijali Wilno z rąk bolszewików (Litewsko-Białoruska Socjalistyczna Republika Rad - planowany Litbieł) - takie pominięcie sugeruje polską napaść na Litwę;
- Informacji o tym, że wojska polskie w 1919 r. zajęły całą Białoruś, podczas gdy faktycznie zajęły tylko Mińsk;
- Informacji o tym, że więźniów z Ostaszkowa zabijano w Miednoje - zabijano ich w Twerze, chowano w Miednoje. Choć błąd może się tłumaczyć skrótem myślowym, to de facto zakłamuje rzeczywistość.
Błędy oczywiście się zdarzają, a niektóre z premedytacją są powtarzane (jak na przykład to, że do Polski sprowadził Krzyżaków Konrad mazowiecki w roku 1226), ale jak już wspomniano, akademicy o wiele surowiej powinni być z tych nieprawidłowości rozliczani. Korzystanie ze starych publikacji, zupełnie nieprzystających do współczesnej wiedzy historycznej, rodzi stereotypy i wypaczenia. W podręczniku Operona będy tego typu to zapewne:
- Notoryczne zakłamywanie dawno zweryfikowanych danych liczbowych - np. tych dotyczących deportacji ludności polskiej podczas okupacji sowieckiej w okresie 1940-1941 (podane 150.000 deportowanych, faktycznie od ponad 300.000 do nawet 1.500.000);
- Brak wzmianki o przygotowaniach przez Lenina ofensywy w początkach 1920 r. W obliczu pominięcia tej informacji, polskie oddziały wkraczające do Kijowa to agresorzy, a uderzenie Tuchaczewskiego to kontrofensywa.
Kategorią cięższą błędów i pominięć są świadome zabiegi, wykorzystujące subiektywność nauk historycznych. Niektóre wynikają na pewno z ostrożności, szeroko pojętej politpoprawności, nakazującej o wydarzeniach minionych pisać określoną manierą. Prof. Nowak za takie grzechy uznaje m.in.:
- Zupełny brak refleksji nad skutkami zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 r.;
- Zagubienie sensu "Solidarności" i papieskich pielgrzymek do Polski, poprzez suche jedynie wzmianki;
- Przedstawienie wyłącznie argumentów przeciwnych Powstaniu Warszawskiemu;
- Pobieżne potraktowanie Żołnierzy Wyklętych i narracja sugerująca powojenną, mniej-więcej wyrównaną wojnę domową;
- Nieobecność Anny Walentynowicz przy narodzinach "S" - autorzy zdają się sugerować, że gdyby nie Lech Wałęsa, "S" by nie było.
- Wymienienie składu Komisji Eksperckiej przy gdańskim MKS w kształcie: (bez zwrotu "m.in.) Mazowiecki, Geremek, Kuczyński, Wielowieyski. Pominięto Cywińskiego, Kowalika, Staniszkis;
- Brak informacji o Jedwabnem.
Nowak dodaje też, że wobec notorycznego zaniżania liczby ofiar polskich w tragicznych wydarzeniach XX w., zastanawiające wydaje się dokładne roztrząsanie problemu 150 ofiar ukraińskich w komunistycznym obozie w Jaworznie, a także niemieckich ofiar w Łambinowicach. Być może w takim kontekście powinno się rozumieć słowa autorki podręcznika, Bogumiły Burdy, z wywiadu udzielonego portalowi historia.org.pl:
W pracach z historii należy wskazać na różne płaszczyzny zachodzących zjawisk i konsekwencji.
Wobec powyższych uwag widać jakiś fundamentalny błąd w założeniu, że skoro cały rok poświęcony zostanie historii najnowszej, to młodzież dokładnie pozna okrutny wiek XX. Podręcznik Operonu (podobnie zresztą jak i pozostałe - choć w nieco mniejszym stopniu) doskonale pokazuje problem ostrożnego traktowania wiedzy historycznej przez współczesnych dydaktyków. Bazując na takich podręcznikach nauczycielom trudniej będzie wzbudzić dumę z poczucia bycia Polakiem, a nawet (co przerażające) przekazać uczniom wiedzę podpartą najnowszymi badaniami. Gorzko brzmią słowa prof. Żaryna ze spotkania z prezydentem Komorowskim:
Nauczanie historii nie jest tylko i wyłącznie nauczaniem dzieci nieprzygotowanych do pojęcia trudności jakie się wiążą z rozumieniem świata współczesnego. Nauczanie historii to jest nauczanie ludzi do dorosłości, a ta jeżeli będzie pozostawiona w gruncie rzeczy na takim poziomie percepcji świata zewnętrznego, że człowiek dorosły nadal będzie infantylnym 13-latkiem, to oczywiście nie będzie to zasługą MEN, tylko głęboką wadą tegoż resortu i błędem.
Błąd takiego potraktowania historii i świadomości obywatelskiej tworzyć musi wiecznych chłopców, którzy nigdy nie będą przygotowani do stanięcia w obronie Polski. Wobec słów Żaryna, wspomnieć by wypadało wynurzenia Kazimierza Kutza dla pardon.pl (również przypomniane w najnowszym URze):
Kaczyńscy mają w sobie to szczególne nawiedzenie. Widać w dzieciństwie mieli jakieś fatalne zabawki i zamiast jeździć na rowerze i kopać piłkę, czytali patriotyczne czytanki.
Zupełnie abstrahując od braci Kaczyńskich, widać tu jakąś obawę przed różnymi formami patriotyzmu i przewartościowanie roweru nad patriotyczne czytanki. Tak, niestety, rodzi się infantylizacja społeczeństwa.
W walce o należyte miejsce historii w polskiej edukacji nieprzejednana postawa minister Szumilas nie powinna być jednak czymś zaskakującym. Wpisuje się w nową postawę Platformy Obywatelskiej nieugiętej, której wydaje się nie interesować zdanie ekspertów. Efektem będą już nie tylko głodni protestujący, ale także niewykształcona młodzież.
Inne tematy w dziale Polityka